Powiedziawszy to, Król odwrócił się znowu od Małego Księcia i władczym spojrzeniem patrzył na wszystko, co

rozkwitnąć równocześnie ze wschodzącym słońcem. Nie mógł wyjść z podziwu, że choć wciąż jest taka sama, to codziennie jest inna, niepowtarzalna w swoim pięknie. To dlatego polubił wschody słońca równie mocno jak zachody. Nie znał jednak maleńkiego sekretu Róży - jej poranne zabiegi wokół siebie były tym, co lis pewnie nazwałby obrządkiem, lecz tak naprawdę były one jej miłym oczekiwaniem na poranny pocałunek, którego potrzebowała równie mocno, jak promieni wschodzącego słońca. Kiedyś było jej z tego powodu nawet bardzo smutno, gdyż któregoś dnia Mały Książę nie pocałował jej rano, a jedynie pogłaskał dłonią. Przez cały dzień była wtedy smutna i nachmurzona. Mały Książę dostrzegł zmianę w jej zachowaniu, lecz nie umiał zgadnąć, co jest tego przyczyną. Martwił się i sądził, że może się przeziębiła. Otulił ją wówczas swoim szalem i delikatnie pocałował. Róży od razu poprawiło to nastrój, ale przekornie postanowiła tego nie okazywać. Bardzo chciała, żeby przez resztę dnia Mały Książę był równie czuły i troskliwy. Następnego ranka, powitana oczekiwanym pocałunkiem, uspokoiła Małego Księcia, że "lekkie przeziębienie" już jej minęło. Było jej też bardzo miło, że Mały Książę nie przestał być tak czuły i troskliwy jak poprzedniego dnia. Skończywszy sprzątanie planety i widząc, że Róża również zakończyła swą poranną toaletę, Mały Książę położył się na brzuchu i, podparłszy dłońmi brodę, wpatrywał się w Różę. - Jesteś naprawdę niezwykle piękna - wyraził zachwyt, jaki wciąż w nim wzbudzała, i delikatnie ją pocałował. - Dziękuję - Róża z niedostrzegalną kokieterią zafalowała swoimi płatkami. Była we wspaniałym nastroju. Spytała tajemniczo: - Nie miałbyś ochoty wyruszyć w podróż? - W podróż! Dokąd? - Mały Książę był zaintrygowany,. ale i lekko zakłopotany. - Na długo? Bo wulkany i http://www.apispower.pl/media/ Tego Mark nie przewidział. Czyżby ta piekielna mamuśka nawet jej nie powiedziała? Stał przez dłuższą chwilę w milczeniu, wpatrując się w siedzącą wysoko ponad nim dziewczynę i zastanawiał się, co teraz. - Panno Dexter, niezmiernie mi przykro z powodu tego, co pani za chwilę ode mnie usłyszy. Pani siostra przed trze¬ma laty poślubiła mojego kuzyna, Jeana-Paula. Pięć tygodni temu oboje zginęli w górach we Włoszech, dokąd pojechali na narty. Zostawili synka, Henry'ego. Chłopiec ma dziesięć miesięcy i obecnie przebywa w Sydney. Opłacałem mu opiekunkę, ale okazuje się, że nie dbano o niego właściwie. Chcę go zabrać do domu, do Broitenburga. Potrzebuję na to pani zgody. Tammy zamarła. Nie. To niemożliwe. Popatrzyła ze zdziwieniem na wiertarkę, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu. Co to w ogóle za przedmiot i po co go trzyma? Odłożyła narzędzie na skleconą z paru desek podręczną półkę. Lara nie żyje? - Nie wierzę w to - powiedziała z trudem gdzieś w przestrzeń. - Przykro mi. Coś w niej pękło. - Przykro panu? - zaatakowała. - To mnie jest przykro! Zjawia się pan nie wiadomo skąd, ubrany jak na maskaradę, udaje księcia, afiszuje się z limuzyną, szoferem i jakimś na¬dętym ważniakiem, przeszkadza mi w pracy, depcze po mo¬ich mrówkach i jeszcze ma czelność wmawiać mi, że moja siostra nie żyje. - To niestety prawda. Lara nie żyje - powtórzył Mark. - Nie wierzę w ani jedno pańskie słowo! - Czy nie zechciałaby pani zejść?

Mogła spokojnie mówić do siebie na głos, ponieważ roz¬biła namiot daleko od zamku. Nikt jej tu nie mógł pod¬słuchać. - Oczywiście, że na szczęście - odpowiedziała sobie. - Chyba upadłaś na głowę! Ledwo pozbył się Ingrid i zaraz znajdzie kolejną lalę ze swojej sfery. Chcesz w tej krótkiej przerwie trafić do jego łóżka? Czemu nie? - Tamsin Dexter! - huknęła sama na siebie zgorszonym tonem. Chyba zwariowała. Gadała do siebie po nocy w pustym parku, fantazjując na temat kapitalnego faceta. Pewnie za długo była sama. Sprawdź - On panienkę kocha - powtórzył z przekonaniem stary kamerdyner. - Dlatego uciekł. Kręciło się jej w głowie. Widziała już tylko jedno wyj¬ście z tego zamętu. Powrót do Australii. - Nie zostanę tu ani dnia dłużej - oznajmiła stanowczo. - Nie mogę. - Panienka też go kocha. - Nie! Tak... Och, nie wiem! - Odwróciła się do okna, jakby miała nadzieję ujrzeć oddalające się światła samochodu Marka. - Muszę wyjechać. Jeśli zabiorę Henry'ego, Mark będzie musiał przyjąć koronę i w ten sposób zmierzyć się ze swoją przeszłością. - Ale nie nauczy się kochać. Jęknęła i spojrzała na Dominika ze łzami w oczach. - To jak mu pomóc? - Nie wiem. Nikt nie wie. Musiałby chyba zdarzyć się cud, ale tylko panienka może go sprawić. Nie zmrużyła oka przez całą noc. Biła się z myślami. Co robić, co robić? Jeśli zabierze Henry'ego do Australii, pozbawi chłopca zarówno możliwości dziedziczenia korony, jak i opieki Marka, którego malec pokochał. Czy wybaczy jej to, gdy dorośnie i zrozumie, co utracił? A Mark? Do końca życia pozostanie sam, bez żony, bez dzieci. Sam ze swoim smutkiem i cieniami przeszłości. Może więc powinna zostać? Ale co wtedy? Albo on za-szyje się w Renouys i nie będą się w ogóle spotykać, albo będą się widywać co drugi dzień, przekazując sobie Henry'ego. Każda z tych sytuacji byłaby nie do zniesienia i Tammy chyba by w końcu zwariowała.