Clemency krzyknęła.

- Baverstock, gong na kolację już za dwadzieścia minut. Proponuję, byś wrócił do pałacu i przebrał się. Mark zawahał się przez moment. - Przykro mi, że panią przestraszyłem, panno Stoneham - powiedział w końcu i odszedł. Clemency przymknęła oczy i usiadła na kamiennym nagrobku. Bolała ją ręka i czuła szczypanie w oczach. - Dziękuję, milordzie - zdołała wyszeptać. Markiz usiadł obok i wziął ją za rękę, żeby przyjrzeć się zadrapaniu. - Trzeba to przemyć - powiedział głosem dziwnie wzburzonym. - Pani Marlow powinna mieć coś na skaleczenia. - Tak. Żadne z nich się nie poruszyło. Clemency siedziała w milczeniu i po chwili na dłoń markiza spadła łza, a potem jeszcze jedna. - Przepraszam, milordzie, to... to nic takiego. - Biedactwo. - Lysander objął ją i położył jej głowę na swoim ramieniu. - Proszę, to moja chusteczka. A teraz niech mi pani wszystko opowie. - Ja... okropnie bolała mnie głowa, milordzie. W kuchni jest bardzo gorąco, więc przyszłam tutaj zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie usłyszałam nadchodzącego z tyłu pana Baverstocka. On... on... nie chcę źle mówić o pańskim przyjacielu, milordzie. Powiedzmy, że kierował się fał¬szywymi przesłankami. - Do diabła z nim! Czy nie ma za grosz sumienia? - wykrzyknął Lysander z pasją. - Niewiele - odpowiedziała szczerze dziewczyna. Wytarła nos i osuszyła łzy. Niespodziewanie poczuła się bardzo szczęśliwa. Lysander zaśmiał się i lekko ją przytulił. - Tak, nigdy go nie miał. Powiem mu parę słów. Nie mogę pozwolić, by tak panią niepokoił. - Dziękuję, milordzie. - Clemency wyprostowała się. - Jestem wdzięczna, że zjawił się pan we właściwym momencie. Mam nadzieję, że nie postawi to pana w zbyt krępującej sytuacji wobec pana Baverstocka. - Och, dam sobie z nim radę. - Lysander opuścił rękę z pewną niechęcią. Nagle oboje ogarnęło lekkie zawstydzenie. Clemency wstała i z udaną swobodą rzuciła: - Pójdę się przebrać, kolacja już niedługo. http://www.autyzmpomoc.org.pl - Ale... ale... - Rób, co każę! - ucięła ostro Oriana. Potem zwiesiła nogi z łóżka, włożyła pantofle i wzięła z biurka kartkę. Za jej plecami Eliza zerknęła na porzucony na łóżku list i oczy jej rozszerzyły się z przerażenia. Milordzie - pisała Oriana - z największą przyjemnością przystaję na pana prośbę. Moim zdaniem ten dom nie nadaje się nawet dla świń, życzę więc szczęścia z tą nieciekawą świętoszką. O. Baverstock. - Dopilnuj, by markiz to otrzymał - powiedziała, włożyła list do koperty, zakleiła i zaadresowała do Lysandra. Poczuła się znacznie lepiej. Wyjadą z tej dziury w południe i już na wieczór znajdą się w domu. To co, że markiz nie spełnił jej oczekiwań, nie on jeden na świecie! Przecież jest ładna, dobrze zabezpieczona na przyszłość, a w morzu pływa jeszcze mnóstwo ryb. Wymyślą z Markiem jakąś banalną historyjkę dla ojca i nikt się nie dowie, jak głęboko ją tu poniżono. Clemency miała właśnie wyjść na śniadanie, gdy rozległo się pukanie i weszła Molly. - Przepraszam, panienko, przyniosłam list od jego lordowskiej mości. - Pokojówka zauważyła wypieki na policz-kach dziewczyny i zaraz wysnuła własne, zupełnie prawid¬łowe wnioski. Biedaczka, pomyślała, zakochała się w mar¬kizie. Wszyscy wiedzą o konieczności sprzedania Candover Court, więc jaki będzie jej los? Z pewnością pan nie poślubi ubogiej guwernantki, a Molly wątpiła, czy panna Stoneham zechce wziąć pod uwagę inne możliwości. Na dole wrzało już od plotek, że Baverstockowie zostali odprawieni. Zadzierająca nos Eliza nie zdradziła się ani słowem, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że goście nie pakują się tak nagle bez żadnego powodu. Baba z wozu, koniom lżej, pomyślała Molly. Przyszło jej nagle do głowy, że powinna powiadomić o tym pannę Stoneham; to, że panna Baverstock uwzięła się na nią, było wśród służby tajemnicą poliszynela. - O ile wiem, panienko, panna Baverstock opuści Candover jeszcze dzisiaj - powiedziała Molly. Clemency obracała w palcach przyniesiony Ust, lecz na słowa dziewczyny podniosła głowę.

- Pani Meddick to jego druga żona i wierz mi, o wiele młodsza. Może być o rok starsza od ciebie, tak czy owak to mało znacząca różnica. Otóż pani Meddick... - Ciotka celowo zawiesiła głos - jest szacowana na ćwierć miliona fantów! - Wątpię, aby interesował ją związek ze stojącym na skraju bankructwa markizem. Z takim majątkiem może sobie kupić kogoś lepszego! - Błagam cię, nie bądź taki sarkastyczny. Zdaniem Thorhilla jest to wielce prawdopodobne. - A trzecia kandydatka? - To niejaka panna Hastings-Whinborough. W spadku po ojcu, który zajmował się handlem, otrzymała niedawno okrągłą sumkę stu tysięcy funtów. Mówiono mi, że ma dość nieciekawą matkę, ale dziewczyna uchodzi za piękną i o słod¬kim usposobieniu. Ciotka nie uznała za stosowne wspomnieć, że osobiście poczytuje pannę za intelektualistkę. Trzeba jednak nadmienić, iż dla lady Heleny każdy, kto zadawał sobie trud przeglądania (niekoniecznie czytania) czegoś więcej poza Observerem czy Przeglądem Sądowym, zaliczał się do grona ludzi nadzwyczaj inteligentnych. Sprawdź - Gdzieś mam to twoje miasto. - Camryn pogroziła mu palcem zakończonym starannie pomalowanym na krwisty odcień czerwiem paznokciem. - Pozbądź się go, Scott! W tej części świata nie każemy naszym nianiom ubierać się w dziwaczne mundurki. Uczynisz z biednej panny Tyler pośmiewisko! - Camryn! - Elly przywołała córkę do porządku. - Uważam, że to dodaje jej szyku. Zresztą spójrzmy prawdzie w oczy, kto kiedykolwiek przygląda się służbie? Niania to mniej więcej to samo co mebel w salonie. - To samo co mebel w salonie? - Craig pokręcił smutno głową. - Czasem myślę, że jesteś jeszcze większą snobką niż twoja matka! Scott zaśmiał się głośno.