- Nie zapomnij, tato, dzisiaj po południu musisz pójść z nami

- Dziesięć - odparł bez zastanowienia. Zresztą dlaczego miałby kłamać? Natura obdarzyła ją najpiękniejszymi nogami aa świecie... - Hmm... - zamyśliła się. - Ja sama uważam, że zasłużyłam na dziewięć. Zbyt ostrożnie wyminęłam tego rowerzystę przy Miller's End, ale naprawdę wolę uważać na rowery. Scott poczuł się całkowicie zagubiony. O co jej chodziło? Po chwili zrozumiał i zrobiło mu się wstyd. Willow mówiła o prowadzeniu samochodu, gdy tymczasem on nie mógł oderwać wzroku od jej zgrabnej sylwetki. - Myślę, że zobaczyłem wystarczająco dużo - zgodził się. - Możemy wracać, ale ja prowadzę. Zamiast wysiąść i obejść samochód, Willow przesiadła się z gracją na miejsce pasażera. Nim zdążył zamknąć za sobą drzwi, zobaczył spory kawałek jej wyciągniętych, smukłych nóg. Krew zaczęła krążyć w nim ze zdwojoną prędkością. Ta kobieta była niesamowita, jedyna w swoim rodzaju! R S - Już wróciliście? Cześć, Scott! Willow usłyszała dobiegający ze schodów wysoki, melodyjny http://www.bemowo-stomatolog.pl/media/ podrośnie, opowiem jej o nich. Musi wiedzieć, Ŝe to są jej rodzice, a ja jestem tylko wujkiem, opiekunem. Alli starała się na niego nie patrzeć, ale niewiele z tych starań wynikało. Zamyśliła się. Jakaś fałszywa nuta zabrzmiała w jego głosie a Alli wyczuła to i pomyślała, Ŝe chyba nie w tym tkwi przyczyna. Powszechnie było wiadomo, Ŝe Mark bardzo kocha swoją bratanicę. Alison była świadkiem jego rozmowy telefonicznej, z której wynikało, Ŝe po śmierci brata i bratowej jemu przyznano opiekę nad dzieckiem, mimo iŜ był stanu wolnego. Alli nie zapomni tego dnia, kiedy Mark poleciał po Erikę do Kalifornii. Gdyby nie zaleŜało mu na dziewczynce, ona, Alli, nie znalazłaby się tutaj, w jego domu. Spojrzała na Erikę i napotkała wzrok Marka. - Kocha cię. Oboje macie identyczne piwne oczy, ten sam odcień cery, ten sam kształt ust, tyle Ŝe w zmniejszonej wersji. Mogłaby być twoją córką.

była niedyskretna. Najwyraźniej niewinny wyraz twarzy Willow zmylił go, bo chwilę później wyraźnie odetchnął z ulgą. - Cóż - stwierdził. - Na świecie potrzeba najróżniejszych ludzi... R S Willow z trudem stłumiła śmiech. Sprawdź - Proszę nam towarzyszyć - pisnęła Diana. Clemency usiadła. - Zostawcie pannę Stoneham w spokoju - rzekł Lysander, kończąc jabłko i rzucając ogryzek w zarośla. - Pozwólcie jej choć przez jakiś czas cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem. Nie pozostało już nic do powiedzenia. Czwórka chętnych odeszła i wkrótce słychać było okrzyki radości Arabelli i wtórujący jej śmiech Diany. Clemency, w rzeczy samej dość zmęczona, oparła głowę o zniszczoną kolumnę i po chwili zasnęła. Kiedy się przebudziła, zauważyła, że słońce zmieniło położenie. W po¬bliżu znajdował się tylko Lysander. Clemency zamrugała powiekami i usiadła. - Och! - wyjąkała. Wszystkie rzeczy poza szklankami zostały uprzątnięte. - Przepraszam... powinnam była po-móc... - Bzdury, była pani zbyt wyczerpana. Proszę napić się lemoniady. - Schowałem w cieniu kilka butelek. - Bardzo chętnie. Boże, co za upał. - Jeśli ma pani ochotę, panno Stoneham, może pani również ochłodzić się w wodzie. Mogłaby pani zdjąć te urocze jedwabne pończochy i zostawić je za krzakiem, tak jak Arabella i Diana. Proszę podać mi swoją szklankę. - Jest pan już trzecią osobą, która mi wypomina poń¬czochy z jedwabiu - zaśmiała się dziewczyna. - Czy kryje się w tym jakaś tajemnica? - Nie, oczywiście że nie. - W głowie dźwięczały mu jeszcze słowa Oriany. - Ojciec zawsze dawał mi pod choinkę jedwabne poń¬czochy - wyjaśniła. - Nigdy nie nosiłam innych. Chociaż po jego śmierci... - urwała, przywołując się do porządku. - Widzę, że najwyraźniej nie przystoją guwernantce. Nie pomyślałam o tym. Nastąpiła chwila ciszy, po czym Lysander ponaglił: