Otworzyła oczy w chwili, gdy brał z jej ramion małą.

Pani Sanders zajrzała do garnka i oświadczyła: - Nie lubię. Ale Erika śpi, a jak się obudzi, to w drodze wyjątku zabawię małą. - Tylko Ŝe... na pewno byś chciał... Ŝeby Erika teŜ pojechała. Taka wycieczka... - wyjąkała Alli, bo nie wiedziała, czy jest gotowa być sam na sam z Markiem. Z drugiej strony mogliby wtedy porozmawiać, choć jej wcale do tej rozmowy nie było pilno. Pani Sanders, stojąc przy zlewie, obrzuciła ich oboje spojrzeniem i rzekła: - Erika nie moŜe jechać, bo śpi i nie naleŜy jej budzić. Jest nieznośna, jak przeszkadza się jej w wypoczynku. - Popatrzyła na Marka. - Nawiasem mówiąc, Mark chciałby chyba z kimś porozmawiać. Alli spojrzała na Marka ukradkiem - uśmiechał się, jakby wiedział, do czego zmierza pani Sanders. Toczyła się jakaś gra, której reguł Alli nie znała. - Pójdę tylko po kurtkę - powiedziała. Nie patrząc ani na Marka, ani na panią Sanders, wyszła z kuchni. Zeszło jej trochę dłuŜej, bo poprawiła fryzurę, podkreśliła szminką linię ust. Zmieniła teŜ bluzkę, bo Erika podczas śniadania poplamiła ją niechcący. Przed wyjściem spojrzała w lustro i uznała, Ŝe wygląda całkiem przyzwoicie. Postanowiła zajrzeć jeszcze do Eriki. Zatrzymała się w progu na widok Marka, który stał przy łóŜeczku i wpatrywał http://www.beton-architektoniczny.biz.pl Galbraith, z całą pewnością nie pierwszy raz widzi pan nagą kobietę. I zapewne nie ostatni. A teraz, jeżeli pan pozwoli, ubiorę się, a następnie zajmę się dziećmi. Scott sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć. Zaczekała chwilę, ale on przeczesał tylko niezdarnie ciemne włosy i ponownie przybrał zawstydzony wyraz twarzy. - Przepraszam - wymamrotał, po czym odszedł w stronę domu. Willow odetchnęła z ulgą. Poszedł. Całe szczęście. Ale, o Boże, jaka katastrofa! Czy będzie w stanie spojrzeć mu jeszcze w twarz? Scott niemal biegł w stronę domu, zastanawiając się, czy

- Ja. A doktor wie, o czym mówi. - No... chyba masz rację. Wziął Alli w ramiona i przytulił mocno. - Nie chce mi się juŜ gadać. Mam ochotę na coś całkiem innego. - Znowu? Mark odsunął się i zapytał z powaŜną miną: Sprawdź - Gloria? - zapytała, mrugając powiekami i zasłaniając ręką gardło. - Co ty tu robisz? - Mamo... musimy porozmawiać. - Drżąc na całym ciele, podeszła do łóżka i usiadła na jego skraju. - Mamo, oni... Zadławiła się łzami. Och, Boże, musi się opanować, nie ma dużo czasu. Musi usłyszeć prawdę z ust matki, choćby najgorszą. - Zaraz po ciebie przyjadą. Musimy porozmawiać. Ja chcę wiedzieć... - Przyjadą po mnie? - przerwała Hope, odgarniając włosy spadające jej na czoło. Sięgnęła po szlafrok i narzuciła na plecy. - Kto? O co chodzi? - Santos... i inni. - Gloria z bijącym mocno sercem szukała jej wzroku. - Policja. Mają nakaz. Mówią... - Policja u mnie? - Hope opadła na poduszki z przerażeniem w oczach. - Ale co się stało? Nie mam pojęcia, co mogło... - Mówią, że współdziałałaś z Chopem Robichaux. Że uknułaś intrygę przeciwko Santosowi. Matka nie zaprzeczyła, nie uczyniła żadnego gestu. Wpatrywała się tylko w córkę, poruszając bezdźwięcznie ustami, jak schwytana w potrzask. Jest winna wszystkiemu, o co oskarżał ją Santos. Dobry Boże, to prawda! Z oczu Glorii popłynęły łzy. Otarła je zniecierpliwiona. - Mamo, oni wszystko wiedzą. O sprawie Santosa, o twoich powiązaniach z Robichaux. O tym, co on... jakich dostarczał ci... usług. - Podniosła głos. - Czy to prawda? Tak było? Robiłaś to nawet wtedy, kiedy żył jeszcze ojciec?