Był nadany z placu Montague ubiegłego wieczoru i zawierał co następuje:

- Co to ma znaczyć, Glorio? Coś cię gnębi? - Gnębi? Owszem! - Gloria postąpiła parę kroków do przodu, dłonie zacisnęła w pięści. - Powiedz mi, co Biblia mówi na temat wybaczania? Albo na temat grzechu sądzenia bliźnich? Hope poczuła pełznące po plecach zimno, przejmujące jak sama śmierć. - Dobrze wiesz, co mówi. Znasz na pamięć całe wersety. - O tak, zadbałaś o to. Znam Biblię od deski do deski, chowałaś mnie przecież na aniołka... - głos jej się załamał. - A kiedy wymknęłam ci się spod kontroli, postarałaś się, żebym zostałam ukarana za swoje grzechy. I żebym zawsze o nich pamiętała. - Jestem twoją matką. Robiłam to dla twojego dobra. - A czy dla swojego dobra zrobiłaś równie wiele? Dla dobrej swojej duszy? „I odpuść nam nasze winy, jako i my wybaczamy...” Znasz te słowa? No, powiedz, znasz? Modlisz się tak codziennie? I co? I co, ty... - znów urwała, odgarnęła włosy opadające jej na twarz. - Poznałam dzisiaj Lily Pierron. Moją babkę. Widziałam dom, w którym się wychowałaś. Wiem, czego się dopuściłaś. Teraz już wiem. Hope zabrakło tchu. Wpatrywała się w córkę, a w głowie rozbrzmiewały echem jej słowa. Gloria wie. Dobry Boże, ona wie! Z trudem zapanowała nad sobą. Modliła się całe życie, żeby dzień taki jak ten nigdy nie nadszedł. Skoro jednak nadszedł, musiała stawić czoło Złu. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Z moją matką łączyły mnie serdeczne więzy. Byłam zrozpaczona, gdy Bóg zabrał ją tak wcześnie. - Przestań! Przestań wreszcie kłamać! - Gloria stłumiła łkanie. - Twoja matka żyje. Chociaż dzisiaj była bliska śmierci. Jak mogłaś... jak mogłaś... - słowa uwięzły jej w gardle. Odwróciła się od Hope i ukryła twarz w dłoniach. - Nie wiem nawet, co mam ci powiedzieć. Nie wiem... kim ty jesteś. - Opuściła ręce i spojrzała na matkę. - Nie wiem, kim ja jestem. Ponieważ kłamiesz. Ponieważ ukrywasz przede mną prawdę. Całe życie... - Jesteś Glorią St. Germaine - oznajmiła Hope. - Z nowoorleańskiej rodziny St. Germaine’ów. A ja jestem twoją matką. - A ona twoją! Opuściłaś ją! - Nic nie wiesz! - Wiem! Santos zawiózł mnie do domu przy River Road! Oglądałam zdjęcia, miałam w ręku listy, które babcia pisała do ciebie. Błagała cię o wybaczenie. Błagała! A ty czytałaś je i odsyłałaś z powrotem! Hope zerwała się na równe nogi. http://www.checinytriathlon.com.pl/media/ - Nie! - Santos wyrwał się i ruszył w stronę wejścia do budynku. - Idę do domu. Muszę zobaczyć się z matką. - Obawiam się, że to niemożliwe. - Młody oficer położył mu rękę na ramieniu. W jego głosie nie było już wcześniejszej, łagodnej nuty. Nagle wydal się znacznie dojrzalszy, zniknęła gdzieś zabawna dzieciuchowatość. - Masz tutaj czekać, rozumiesz? Santos wpatrywał się ze zgrozą w twarz policjanta. Matka. Gdzie jest jego matka? Tymczasem tłum nagle się ożywił, rozległy się podniecone szepty. Cierpliwość gapiów została wreszcie nagrodzona. Za chwilę będą świadkami sensacji. Santos skulił się, jakby ktoś smagnął go biczem. Odwrócił się gwałtownie w stronę wejścia do budynku, skąd wynurzyło się kilku policjantów i pielęgniarze z zakrytym ciałem na noszach. Ktoś umarł. Został zamordowany. Wyrwał się policjantowi i podbiegł do pielęgniarzy z noszami. Zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, zerwał prześcieradło. Kilku funkcjonariuszy odciągnęło go natychmiast od ciała. Za późno. Zdążył zobaczyć krew i twarz ofiary, wykrzywioną w śmiertelnym grymasie. Twarz jego matki. Ciszę nocy rozdarł przeraźliwy krzyk. Matka nie żyje. Ktoś ją zamordował. Santos zgiął się wpół i zwymiotował na lśniące buty policjanta o dziecięcej twarzy.

siedziała na tym samym krześle i zwierzała się z kłopotów ciotce Emmy. Nie sądziła, że podobna sytuacja jeszcze kiedyś się powtórzy. - Zamknął mnie w piwnicy win. - Naprawdę? Co za barbarzyństwo! - I to nie w głównej, tylko zapasowej. Emmie zadrgały usta. Sprawdź najdyskretniejszy z twoich romansów. Zignorował uwagę. - Panna Gallant mieszka w moim domu od ponad trzech tygodni. - Tak, ale kochanka ukryła przed tobą swoją tożsamość. - Nie jest moją koch... - Mimo twojego bogactwa i pozycji niektóre z najbardziej obiecujących kandydatek na żonę nie zechcą przyjmować twoich wizyt, skoro mieszkasz pod jednym dachem ze szlachetnie urodzoną... guwernantką, która w dodatku zamordowała podobno ostatniego kochanka. Dla ciebie to może być podniecające, ale nie dla przyzwoitej młodej damy. - Powinieneś być zadowolony. Zostanie więcej panien dla ciebie. - Lucienie, nie zmieniaj... Balfour nagle stanął jak wryty. - Co powiedziałeś?