Pani Yolanda Salazar? Chwila wahania i twierdzący ruch głową. – O co chodzi? – Chcielibyśmy zadać pani kilka pytań. – Na jaki temat? – W tej chwili gniew zniknął, przerodził się w strach. – O Boże. Fernando? Chodzi o mojego brata? Nie mówicie, że coś mu się stało. Albo że ma jakieś kłopoty. – Przeżegnała się odruchowo. – Nie, nie, to nic takiego – uspokoił ją Hayes. – Chodzi nam o pani samochód, chewoleta z 1999 roku, srebrny impala, zarejestrowany na nazwisko Ramona Salazar. – Coś nie tak? – Z głębi domu wynurzył się mężczyzna, dwukrotnie od niej większy, same mięśnie i siła. Obcisła koszulka podkreślała bicepsy. Dżinsowe szorty zwisały nisko na wąskich biodrach. – Co jest? – Policja. – Spojrzała na niego ze strachem. – Sebastian Salazar? – zapytała Martinez. – Tak. – Mówił z silnym akcentem. – Chcemy porozmawiać z pańską żoną na temat jej samochodu. Sebastian skrzywił się, spojrzał na żonę i powiedział coś po hiszpańsku tak szybko, że Hayes niczego nie zrozumiał, ale miał nadzieję, że Martinez miała więcej szczęścia. – Możemy wejść do środka? – zapytała. Małżonkowie wymienili spojrzenia, Sebastian mruknął coś pod nosem po hiszpańsku i http://www.cleverkidsnursery.pl Dlaczego dzwonisz? Bo co? Bo nikt inny nie chce z tobą gadać? – Bledsoe się rozkręcał. – Tonący brzytwy się chwyta? Nie zapominaj, dupku, że nikt cię tu nie chciał, więc czytaj gazety, jak wszyscy! Bledsoe się rozłączył, mieląc przekleństwa pod nosem. Bentz nie oczekiwał, że powitają go z otwartymi ramionami, ale szlag go trafiał, że nie ma dostępu do informacji o podwójnym morderstwie, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa łączyło się z jego ostatnią sprawą w Kalifornii, sprawą, której nie zdołał rozwiązać. Był wściekły, gdy zadzwoniła O1ivia. Spóźniona do pracy, zatelefonowała koło dziewiątej czasu kalifornijskiego. Początkowo unikała podania przyczyny rannej rozmowy, ale Bentz wyczuwał, że coś się stało, zapytał wprost. – Nie mogę po prostu zadzwonić tylko dlatego, że za tobą tęsknię? – zapytała. – W każdej chwili. – Ale tonie w jej stylu. – Mam nadzieję, że szybko to skończysz. Jak ci idzie?
jednorazowe i krzywiła się na widok ceny. Tylko zwyczajni klienci. Ani śladu Jennifer. Oczywiście. Na zewnątrz miniaturowego centrum handlowego dwaj młodzi mężczyźni palili koło kontenera na śmieci. Sprawdź znaczku. Załatwisz mi kopię wyników. – Jasne. – Montoya spojrzał na dokument. – I niech sprawdzą czy przy zdjęciach majstrowano. Chyba mogą to stwierdzić, prawda? – Raczej tak. – Spojrzał na zdjęcia. – Niech w każdym razie spróbują. Jeden koleś z laboratorium, Ralph Lee, specjalizuje się w fotografii. – Świetnie. Najpierw zrobię kopie, potem dam ci oryginały. Niech je powiększy, wyostrzy, znajdzie szczegóły, które pozwolą określić miejsce i czas, gdy je zrobiono. Niech sprawdzi, czy da się odczytać adresy i numery rejestracyjne samochodów, zegary na budynkach, pozycję słońca, cokolwiek, co pozwoli określić czas i miejsce. Montoya zmarszczył brwi. – A co zrobisz z kopiami? – Jeszcze nie wiem. Ciągle się nad tym zastanawiam. Bentz wsunął zdjęcia i arkusik do koperty. Nie wiedział, czego potrzebuje, jeszcze nie,