tego listu wystarczy aż nadto, by mój prawnik i moja

- Pierwszy raz widzę. -- przeprowadziłam dłonią nad zielonymi plamy, i mdłości powróciły z nową siłą. - Mam wrażenie, że oni dawno umarli, a teraz nagle rozłożyli się. - A oni mogą nagle złożyć się? - bojaźliwie zainteresowała się najemniczka. - Wykluczone. Jak rzadko godni zaufania nieboszczyki, z nich nawet zombi nie zrobisz. - Może to i byli zombi? - Niepodobni. Rolar próbował, pół godziny temu byli zupełnie żywi, a nawet jadalni. Wampir zbladł ostatecznie i pędem rzucił się za najbliższy krzak. - Zresztą – kontynuowałam - nie wykluczone, że to jest jakaś odmiana metamorfów, którzy udawali wampiry. I, boję się, że drugiej klasy, inaczej po śmierci przyjęliby swój prawdziwy wygląd, a nie zlali się w kaszę. - A to jeszcze co za cholera? - zakłopotana zmarszczyła brwi Orsana. -- Wyjaśnij do rzeczy! - Ludzie nazywają ich łożniakami - uściśliłam - za zdolność przyjmowania cudzej, “kłamliwej” ¬twarzy. Wyróżnia się dwie klasy metamorfów – jednej wystarczy zobaczyć oryginał, by skopiować go ze ścisłością, innym trzeba po¬drzucić ciało. Pierwszych jest stosunkowo mało; według tajnej magicznej statystyki, na tysiąc ludzi wypada jeden metamorf, pokojowo współistniejący z ludźmi. Ich nawet do rozumnych ras zaliczają. Lecz drudzy... my dla nich jesteśmy odpowiednimi powłokami tylko. - O łożniakach ja coś słyszałam, ale wspomina się ich w zasadzie tylko w przekleństwach, a na serio mało kto w nich wierzy. -- Dziewczyna drgnęła i odsunęła się. Gnom nie utrzymał się na kraju kępy i zjechał w dół, przy okazji pełzając po nodze Orsany. -- A nie mieli na myśli rozbójników, kiedy mówili o zamianie straży? Ja akurat pomyślałam o tym samym: - Całkiem możliwe. Prawda, o łożniakach drugiej klasy wspomina się tylko w legendach, myślono, że ich dawno zniszczono, więc o nich mało że wiemy. Lecz zupełnie niedawno musiałam zwiewać od jeszcze jednego reliktu, tak że we wszystko uwierzę. - A oni na pewno zginęli? - na wszelki wypadek zapytała Orsana. – I nie udali się na poszukiwania innych ciał? - Nie. Widocznie nie są zdolni do zmieniania ciała tak jak postaci. Czym zawładnęli, na tym całe życie korzystają. - No i posiadaliby, ale jak zmienili się w Arlijską ambasadę? - Posiadać to oni posiadają, ale myślę, że mnożą się. Ot wypada poszukać pędów wygodnej kołobielki na dwóch nogach - przypuściłam, obchodząc plamę. Jakby szydząc, wiatr w tym samym czasie zmienił kierunek, i w nosie znów załaskotało od nieprzyjemnego zapachu - nawet nie padliny, a jakiejś żrącej, mdlącej zgnilizny. -- I jeżeli to tak, to mamy ogromne problemy. I nie tylko my - wszystkie wampiry, ludzie i inne rozumne rasy. Trzeba szybko powiadomić Konwent Magów, ale nie wiem jak tego dokonać. Najwyżej do Witiaga wrócić, ale to odpada. Ciekawie, czy w Arlissie jest telepatofon? Do nas przyłączył się wycieńczony i wychudły Rolar. Razem z Orsaną przedstawiali przepiękną parę, i ja, jak sądzę, wyglądała nie lepiej. - Jest - zapewnił mnie wampir, zmieszany, ukradkiem od najemniczki zwracając mi pustą manierkę. -- Poprosimy Lerkę... Leriejenę, i ona połączy się ze Starminem. Lecz najbardziej mnie niepokoi, że te kreatury udawały właśnie wampiry. Więc mają legowisko w jednej z Dolin, a za pomocą ambasady oni mieli nadzieję przeniknąć do Arlissu. - A z Dogewą nie nawiązywali kontaktu – podchwyciłam - dlatego zbierali się włączyć w życie ten plan, a jego śmierć poplątała im wszystkie zamiary. Orsanę interesowało co innego. http://www.codziennaapteka.pl dość kiepskim stanie. - Nie martw się - powiedziała Susan, gdy tylko o tym usłyszała. - W każdym razie nie o sprawy książki. Zawieziemy cię z powrotem tak szybko, na ile to leży w ludzkiej mocy. Lizzie siedziała naprzeciwko i patrzyła w okno niewidzącym wzrokiem. - Mam nadzieję, że chociaż złapiemy Johna. Nie chciałabym, żeby tam siedział nadaremnie. - Przynajmniej będzie siedział w Caley - zauważyła Susan. - I jest na tyle kochany, że gdy pozna powód, na pewno się nie pogniewa.

Ledwie doszliśmy do w domu - pierwszego lepszego który stał z brzegu – poszłyśmy spać z Orsaną. Len ślimaczył się na drodze dotrzymując towarzystwa Kelli, a Rolar szybko przełknął kanapkę z serem i znów zwiał, przyłączywszy się do innej brygady. Na pomoc przyszły nowe oddziały arlijskich wampirów, którzy tym razem byli prawdziwi. Usłyszawszy o nieszczęściu wiszącym nad doliną, porzucili wszystkie swoje sprawy, zabrali żonom poniewierające się po kątach gwordy, którymi szatkowały w beczkach kapustę i pobiegli do miasta. Tutaj im wszystko wytłumaczyli, podzielili na grupy i wysłali do lasu. W odległych od centrum wsiach ocalało kilka kjaardów, które teraz robiły za psy policyjne. Kiedy w końcu zrobiło się jasno, zrozumieliśmy, że nie damy sobie rady. Metamorfy rozlazły się po Arlissie jak siniak. Zginęło oko¬ło tysiąca wampirów, a liczba ofiar ciągle rosła- na szczęście już coraz wolniej. Jeżeli mieszczańskich „wampirów” wycięliśmy co do jednego, to bliżej do granicy udawało się zabić jednego na dziesięć - dwadzieścia. Ludność doliny zmniejszyła się o jedną czwartą. I nie było żadnej pewności, że łożniacy wyszli poza dolinę i znajdują się daleko od niej. Nie mogliśmy się połączyć od razu z Konwentem Magów: telepatofon, jak się spodziewaliśmy, był rozbity. Na naprawę ( a raczej nieskutecznej jej próby) poszło więcej niż dzień. Ledwo połączyliśmy się ze Szkołą, ale dziadostwo syczało i wyrzucało bezsensowne urywki zdań, że magowie zrozumieli tylko jedno: w Arlissie dzieje się coś złego. Dwie godziny później przy wyraźnie wykrzywionej świątyni zmaterializował się Nauczyciel, który dostał się tu dzięki głównemu portalowi Wieży Teleportacji. Robili to chyba po raz pierwszy w całej historii, gdyż do aktywowania potrzeba było około dwudziestu arcymagów zwołanych naprędce z całej Belorii. Przywitaliśmy się z nim jak równy z równym. Nauczyciel już kiedyś spotykał się z takimi stworami. Obejrzawszy się po bokach i zauważywszy pobojowisko zmarszczył się i wymamrotał: “Ach, jakie niedopatrzenie...” - i zarzucił mnie pytaniami. Interesował się tylko na czym Ti stoimy, bo resztę znał lepiej od nas. Sprawdź Maggie, choć zaskoczona, zastosowała się do prośby. Wstała, ułożyła małą w kołysce i wyszła za Ashem do holu. - Przejdźmy się - zaproponował, kiedy stanęli na ganku, po czym wsadził ręce do kieszeni i ruszył przo82 dem. Zatrzymał się dopiero po kwadransie, przy niskim żelaznym ogrodzeniu. Nie zastawiając się, dokąd idzie, zawiódł Maggie na rodzinny cmentarz. Dołączyła do niego trochę zadyszana, zatrzymała się, spojrzała na groby. - Twoja rodzina tu leży? - zapytała cicho. - Tak - odparł pełen obaw, że zacznie pytać, dlaczego