- Mogę z tym żyć.

przyszłości chciała zostać agentem FBI. Jak ojciec. Wciągnął na siebie stare sportowe szorty i szarą koszulkę. Na ulicy przeniknął go ostry chłód poranka. Biegnąc, Quincy wciąż rozmyślał o krzyku umierającej dziewczynki i o jej niezłomnej wierze. I o swojej córce, i o tragedii, przed którą nie zdołał jej uchronić, mimo tylu lat starań, by świat był bezpiecznym miejscem. A potem zaczął myśleć o Rainie, jej podkrążonych szarych oczach i silnie zarysowanym, upartym podbródku. O tym, jak przyjmowała ciosy i znowu stawała do walki. Kiedyś wydawało mu się, że izolacja jest skuteczną ochroną. Koncentrując się wyłącznie na pracy, można zrobić coś dla ludzi, dla swojej rodziny. Słuchał, jak umierała trzynastoletnia dziewczynka, ale nie dotarło do niego znaczenie jej słów. Quincy miał już swoje lata, a mimo to ciągle się uczył. Biegł przez jakiś czas, czując na policzkach chłód czystego górskiego powietrza. W żyznej dolinie budził się piękny dzień. Quincy zrozumiał, dlaczego Rainie Conner wróciła do Bakersville. Tuż przed pierwszą zjawił się w centrum operacyjnym zespołu dochodzeniowego na strychu ratusza. Spodziewał się, że nie zastanie Rainie, która o świcie pojechała do Portland, by uczestniczyć w sekcji zwłok. Ale policjantka siedziała już za swoim prowizorycznym biurkiem. Nie podniosła od razu wzroku. Pisała coś z zacięciem. Przez chwilę przyglądał się jej. Twarz Rainie była jeszcze bledsza niż wczoraj, cienie pod oczami wyraźniejsze. Kolejna bezsenna noc, domyślił się, i w dodatku koszmarny poranek. Udział w sekcji zwłok nigdy nie jest miłym przeżyciem, a co dopiero, gdy chodzi o dzieci. Sądząc jednak po jej skupionej minie, Rainie nie miała zamiaru zwalniać tempa. Przypominała mu kogoś. Minęła dłuższa http://www.deskaelewacyjna.net.pl - Oddaj mu broń - rzuciła Rainie. - Na Boga! To nie egzamin końcowy na akademii policyjnej, a ty nie jesteś kuloodporna! - Jedna z nas przeżyje - nalegała Kimberly tym samym dziwnym to-' nem. - Strzeli, ale nie zabije nas obu. - Kimberly... - To wszystko moja wina. Spójrz na niego. Nie rozumiesz? To wszystko moja wina! Doktor Andrews uśmiechnął się. Pozwolił, żeby torba zsunęła mu się z ramienia. Upadła ciężko na podłogę. 244 - Bardzo dobrze, Kimberly. Zastanawiałem się, kiedy wreszcie się domyślisz. W końcu mówiłem ci, że nie będę człowiekiem ci obcym. - Ale moje napady niepokoju...

- Ale Mickie jest inżynierem - zaprotestowała Kimberly. - Jest kształcony, nie ma przeszłości kryminalnej. - Właśnie - powiedziała głośniej Rainie. - Człowiek, którego szukam! jest wyrafinowany. Ma skomplikowany plan, umie manipulować ludźmi dobrze sobie radzi w kontaktach zarówno z pięknymi młodymi kobieta (jak twoja siostra), jak i z kobietami starszymi i doświadczonymi (two| Sprawdź Niczego, cholera, nie dotykać. I niczego, kurwa, nie dotykać. Zrozumiano? Chuckie znowu przytaknął. Rainie zerknęła na zegarek. Za trzy druga. Na parkingu wciąż wrzało. Trudno było zebrać myśli przy zgiełku syren, krzykach i płaczu. Teraz dopiero zauważyła czerwone plamy na chodniku – krwawy szlak ze szkoły na podwórze, ślady uciekających przed zabójcą rannych dzieci. A co z resztą? Co z tymi, których według Richarda Manna widziały na korytarzu nauczycielki? O tym Rainie wolała jeszcze nie myśleć. W prawym ręku ściskała glocka, dyskretnie ukrywając kaburę z dwudziestką dwójką. Miała nadzieję, że to jej wystarczy. Skinęła na Cunninghama i z krótkofalówką w ręku wkroczyła do budynku. W środku hałas był jeszcze większy. Niemiłosierne wycie syren niosło się przez długie korytarze i boleśnie atakowało bębenki. – Centrala – Rainie ryknęła do mikrofonu. – Jeden pięć wzywa centralę. Linda, odezwij