Z całą pewnością tak, świadczył o tym tamten pocałunek. Odpowiedziała na jego pieszczotę, a jemu prawie odjęło ro¬zum z pożądania... Jęknął na samo wspomnienie.

odkrył je prawdziwe. A kiedy uwierzą w imię, jakie ktoś im nada - Rozkwitają... - I z pąka stają się kwiatami - dokończył Mały Książę. - Raczej z pączka stają się pełnym pąkiem. Ale to nie wszystko. Gdy dziewczyna już Rozkwitnie, rozpoczyna się najdłuższa, najpiękniejsza i chyba najtrudniejsza przygoda w jej życiu... - Mały Książę popatrzył zdumiony na Różę. Ona jednak w tej chwili udawała, że jest bardzo zajęta starannym poprawianiem ułożenia płatków. - Wracajmy już na naszą planetę - zaproponowała po chwili, nie przestając poprawiać płatków. -Tak - Mały Książe skinął głową. Pochylił się ku Róży i zamknął oczy. Ogarnął go znowu intensywny, lecz już znany zapach. Kiedy otworzył oczy, byli już u siebie. Żadne nie podejmowało rozmowy, lecz nie czuli się przez to oddaleni od siebie. Przeciwnie. Tego wieczoru Mały Książę długo wpatrywał się w śpiącą Różę, zanim sam zasnął. Nie wiadomo skąd któregoś popołudnia pojawił się Motyl. Mógł przybyć zarówno z innej planety, jak też wyłonić się z jakiejś gąsienicy, której Mały Książę nie dostrzegł podczas sprzątania swojej planety. Motyl był duży i bardzo piękny. Wielokolorowe skrzydła, którymi szarmancko poruszał, miały w sobie wiele uroku i skupiały na sobie uwagę. Mimo podziwu dla jego piękna, Mały Książę nie czuł do niego sympatii. Sprawiło to chyba ukłucie zazdrości, jakie poczuł w swoim sercu, kiedy zobaczył, jak Motyl usiadł na płatkach Róży, a ona zaczęła się do niego wdzięczyć. Wszak była wielką zalotnicą. - Jesteś bardzo pięknym kwiatem - mówił Motyl uwodzicielskim głosem. - Nie spotkałem dotąd kwiatu tak pięknego, jak ty, o tak cudownych płatkach, o tak niezwykłym zapachu i tak http://www.divercity.pl/media/ - Przyszedł list od Tammy - powiedział Doug, gdy wszyscy członkowie jego zespołu wrócili do obozu i za¬siedli wokół ogniska, nad którym wisiał kociołek z wodą na herbatę. - Przeczytam wam. Kochani moi! Dziękują za list i życzenia. Jestem tak zajęta i jest mi tu tak dobrze, że nawet nie tęsknią za Australią, ale za Wami - tak. Adoptowaliśmy Henry'ego, Mark zajmuje się reformami, a ja dbam o okoliczny drzewostan, który liczy sobie ponad trzysta lat. Nie macie pojęcia, jakie wspaniale okazy tu ros¬ną! Niestety, wiele z nich potrzebuje natychmiastowej po¬mocy, a ja nie dam rady wykonać całej pracy, tym bardziej że Mark od jakiegoś czasu zabrania mi chodzenia po drze¬wach. Czy zgadniecie, dlaczego, jeśli podpowiem, że zrobi¬łam się trochę grubsza i że oboje jesteśmy z tego powodu niezmiernie szczęśliwi? Z tym jest związana serdeczna prośba, jaką do Was ma¬my. Czy cała Wasza wspaniała czwórka nie zechciałaby na kilka miesięcy zostawić Australii i przybyć na ratunek drze¬wom w Broitenburgu? Zgódźcie się, proszę, i przyjeżdżajcie jak najszybciej! Doug schował list do kieszeni. - To diabelnie daleko - powiedział w zamyśleniu. - I pewnie nie dostanie się tam dobrego steku. Każą nam jeść jakieś trufle czy inne obrzydlistwo. - A ja zawsze chciałam spróbować trufli – wtrąciła Lucy. - I fajnie byłoby trochę pomieszkać w takim miejscu. - Mia otworzyła kolorowy magazyn, w którym zamieszczo¬no zdjęcia ze ślubu Tammy. Ślub odbył się pół roku wcześniej. Pan młody miał na sobie galowy mundur i szpadę przy boku, zaś panna młoda piękną suknię z bardzo długim trenem. Ale bardziej niż olś¬niewające stroje rzucała się w oczy promienna radość ma¬lująca się na twarzach książęcej pary. Widać było, że łączy ich autentyczne uczucie i że niczego nie udają ze względu na obecność gości i mediów. Największa fotografia ukazywała młodą parę na traw¬niku przed niezwykle pięknym zamkiem z białego kamie¬nia. Obok nich jakiś starszy dżentelmen z miną dumne¬go dziadka trzymał na rękach Henry'ego. Jak wynikało z podpisu pod zdjęciem, był to niejaki Dominik, dawniej główny kamerdyner, a obecnie zarządca zamku. Z tyłu stała reszta służby, a wszyscy wyglądali na głęboko i autentycz¬nie wzruszonych. Lucy westchnęła tęsknie.

Milcząca dotąd Róża powiedziała cicho: - Nie wystarczy tylko być sobą. Trzeba chcieć tego i to umieć. Trzeba wciąż tworzyć siebie, aby być sobą... Ale najtrudniej robić to samotnie... Mały Książę chciał jeszcze zapytać, czy Gołąb Podróżnik zauważył, jaki cień miała Maska, lecz widząc rozdygotanie ptaka, zrezygnował z tego zamiaru. Następnego dnia Gołąb Podróżnik pożegnał się z Różą i Małym Księciem. Po jego odlocie Róża przyznała się Sprawdź rzucić z lęku czy niechęci przed uwikłaniem się w coś po¬ ważniejszego. Dlatego on cię wyleczy z uciekania przed uczuciem. Nie możesz przez całe życie uciekać. Mark oniemiał na dobrą chwilę. - A czy tobie nie przyszło do głowy, że ja wcale nie chcę się zmieniać? Jest mi dobrze tak, jak jest. - Taak? Nie chcesz kochać? - Nie! - I nie chcesz być kochany? - Nie! - I nie dostałeś fioła na punkcie swojego małego bratanka? - Nie! - Łżesz, aż się kurzy - skwitowała spokojnie. Mark wciąż zaciskał dłonie na jej ramionach. Dzieliły ich centymetry, lecz Tammy patrzyła na niego z takim opa¬nowaniem, jakby znajdowała się w przeciwległym kącie po-koju. Dla dobra dziecka nie mogła ulegać emocjom. Zdra¬dzały ją jedynie rumieńce na policzkach. - Nie pozwolę ci się wycofać - oznajmiła. – Potrzebuję twojej pomocy. Wychowałam moją siostrę praktycznie sa¬modzielnie, a ona odwróciła się ode mnie i złamała mi ser¬ce. Gdzieś popełniłam błąd. To samo mogłoby się przydarzyć, gdybym samodzielnie wychowywała Henry'ego. Tym razem wolę się zabezpieczyć. Przyglądał się jej badawczo. - Ty się boisz! - odkrył nagle.