– Jak w Nowym Orleanie.

Bentzu przebywającym na samobójczej misji w Los Angeles. Co on wyprawia? Jennifer, jego pierwsza żona, nie była święta. A teraz nie żyje. I dobrze. Z tego, co Montoya wiedział, za życia była niezłą suką. W końcu Bentz się z nią rozwiódł, prawda? Montoya nigdy jej nie poznał, ale sam Bentz mu powiedział, że go wciąż zdradzała. Na dodatek z bratem przyrodnim Bentza. Księdzem. – Suka – powiedział na głos. Cisnął piłkę i patrzył, jak pies rzuca się w mrok. Jak na ironię losu, ten sam mężczyzna pociągał także O1ivię. Ojciec James McLaren. Ale oprzytomniała i wybrała Bentza. I byli razem bardzo szczęśliwi. A teraz to. Odkąd Bentz odzyska! przytomność – zresztą wbrew przepowiedniom jego córki, która twierdziła, że umrze – zmienił się. Był daleki. Smutny. Montoya przypisywał to bezczynności, brakowi pracy, myślał, że to niesprawność tak go deprymuje. Teraz nie był już taki pewien. Może bliski kontakt ze śmiercią owocuje nowym, mrocznym spojrzeniem na świat. Bentz nie wrócił z zaświatów pełen radości życia, przekonany, że trzeba się cieszyć każdym dniem. O nie. Żadne tam bzdury o świetle. Żadne religijne bajki. Obudził się kierowany pragnieniem, by odnaleźć byłą żonę, sukę nad sukami. To porządny facet, ale mu odbiło. Co za burdel. http://www.doktor-leczenie.com.pl – Mam – mruknął Hayes. Padał ze zmęczenia. Porównał oba obrazy – na monitorze i na papierze. – To łódź – ciągnęła Martinez. Dotknęła opuszką palca miejsca za głową O1ivii. – Widzisz te niewyraźne kształty? To kamizelki ratunkowe. A ten kształt na ścianie? Chyba w paski? – Podała mu kolejne powiększone zdjęcie. – Wygląda jak wiosło. – Łódź. Więc przetrzymuje ją na wodzie? – Jonas dotknął krawata, pogrążony w myślach. – Na przystani? W marinie? W suchym doku? – Szukał kolejnych szczegółów. – Albo na morzu. – Cholera. – Coś w tych zdjęciach nie dawało mu spokoju. – Może trzeba będzie skoordynować poszukiwania ze Strażą Przybrzeżną. – Martinez ściągnęła go na ziemię i podała kolejne zdjęcie. – Na rym jest coś, czego nie widać gołym okiem. Technicy uważają, że to końcówka nazwy łodzi widoczna na kole ratunkowym. Litery: n, n, e.

– Uważasz, że to żart? Zabawa? – Patrzy na mnie jak na wariatkę, chociaż to ona siedzi za kratami. – Żart? Nie. – Czuję, jak Jódź się chwieje, dociera do mnie zapach zwierząt, które zajmowały to pomieszczenie przed nią. – Zabawa? Być może. Tylko ja znam wynik. Ty, niestety, nie doczekasz końca. – Powiedz mi teraz. Sprawdź Bolała go noga. Usiłował zachować spokój, koncentrując się na odgłosach nocy. Wycie syreny docierało z oddali, przebijało się przez cykanie owadów i szczekanie psa. Dobrze. Odgarnął włosy z twarzy, zobaczył, że zaniepokojony sąsiad przygląda mu się zza firanki. Czas na show, pomyślał. Niedaleko zaułka przemknął samotny biegacz. Odprowadził go wzrokiem. Wysoki, szczupły – a może szczupła – w czapeczce baseballowej i ciemnym stroju. Żadnych elementów odblaskowych. Spojrzał w jego stronę, ale sylwetka była zbyt daleko, by mógł dostrzec rysy twarzy. A jednak w tej postaci było coś znajomego. Co? Ta myśl przyprawiła go o dreszcz. Znajomego? Oszalałeś? Nie masz nawet pewności, jakiej płci był biegacz. Weź się w garść, Bentz, i rozwiąż tę zagadkę, zanim kolejna osoba, z którą rozmawiałeś, okaże się zimnym trupem. Myśl, na miłość boską. Musisz odpowiedzieć na wiele pytań. Patrzył, jak ta osoba skręciła w boczną uliczkę. Może widziała srebrzysty samochód w