lekceważąc wściekłość pani Delacroix. Luciena ogarnął niepokój.

opanować, musi być silna. Musi znaleźć rozwiązanie. Zbyt wiele wysiłku włożyła w zdobycie obecnej pozycji, by teraz ją stracić. Wystarczy, że rozejdą się pogłoski o ich zadłużeniu i w jednej chwili zostanie wykluczona z kręgu nowoorleańskiej elity. Już słyszała te poszeptywania. Przestaną napływać zaproszenia na przyjęcia, przestanie zasiadać w przydających towarzyskiego prestiżu komitetach, zamkną się przed nią drzwi powszechnie szanowanych domów, wszyscy odwrócą się od niej plecami. Znajdzie się znowu na marginesie, jak przed laty. Nie, już nigdy. Nie dopuści do tego, nie da się zepchnąć. Za oknami zawodził wiatr. Hope otworzyła drzwi balkonowe i wyszła na zewnątrz, w chłodną noc. Spojrzała w niebo zaciągnięte ciężkimi, zwiastującymi burzę chmurami, oparła się o balustradę. Wiatr targał jej włosy, rozwiewał poły szlafroka, opinał koszulę wokół ciała. Wychyliła się tak mocno, że poczuła zawrót głowy. Basen kąpielowy, usytuowany niemal wprost pod balkonem, ciągnął ją w dół. Cień porywał w górę. Unosił wysoko, ku mrocznemu niebu. Gałęzie smagały jej twarz, zaczepiały o włosy. Przed oczami załopotały skrzydła wielkiego ptaka w locie. Ujrzała matkę - ciemne widmo otoczone złocistą poświatą. Chmury rozstąpiły się na moment, wyjrzał księżyc, opromieniając niematerialną postać. Hope wpatrywała się nią zafascynowana i przejęta zgrozą. Wyciągnęła dłoń, by zagarnąć złoty blask. A z nim to, co mroczne. Wylądowała z powrotem na balkonie. Była znowu w swoim domu, w realnym świecie. Strach zapierał jej dech w piersiach, nadal przechylała się przez balustradę. Wystarczyło, by wychyliła się jeszcze trochę, a runie w dół. Zginie. Wyprostowała się powoli, oderwała palce od poręczy i cofnęła o krok. Bezpieczna we wnętrzu sypialni, zatrzasnęła za sobą drzwi balkonowe, zamknęła na klucz i osunęła się na podłogę. Podciągnęła kolana pod brodę. Oplotła nogi rękami i skuliła się, drżąc na całym ciele. Uspokoiła się dopiero po kilku minutach. Choć przed oczami miała jeszcze obraz mrocznej zjawy otoczonej złocistą aureolą, lęk ustąpił i przyszło odprężenie. Odprężenie i jasność umysłu. Wiedziała już, co ma robić. Odpowiedź nasuwała się sama. Matka da jej pieniądze. Chociaż są naznaczone grzechem, należą wszak do niej, są jej legatem, jej posagiem. Jak Ciemność i Cień. Zapomni o nienawiści, o dumie i pojedzie do matki. Zrobi wszystko, ale nie da się zepchnąć ponownie na margines. Wstała i podeszła do telefonu. Przez lata śledziła, co dzieje się z Lily Pierron. Wiedziała, że pięć miesięcy wcześniej matka i chłopak, który u niej mieszkał, przenieśli się do miasta i wynajęli mieszkanie w Dzielnicy Francuskiej. Odszukała numer telefonu. Usłyszała w słuchawce głos matki. Wykorzystując jej zdumienie, zaczęła mówić głosem bezradnego, zagubionego dziecka. Obiecywała niezobowiązująco, że zaczną się widywać, kiedy tylko ureguluje swoje sprawy, przyrzekała spłacić dług, jako zabezpieczenie długu proponowała obligacje. Tak jak przewidywała, matka zgodziła się udzielić pożyczki. Prosiła tylko o trochę czasu - by zgromadzić potrzebną sumę, będzie musiała zlikwidować prawie wszystkie swoje aktywa, zostanie jej tylko dom przy River Road i pieniądze na życie. Hope z uśmiechem odłożyła słuchawkę. We wtorek chłopiec przyniesie do hotelu pierwszą ratę pożyczki. Lily przyrzekła, że nie powie mu, co ani komu dostarcza. Nikomu też nie zdradzi, jaki układ zawarła z córką. St. Charles zostanie uratowany, podobnie dom, zbiory sztuki i towarzyska pozycja Hope. A Philip na zawsze pozostanie jej dłużnikiem. http://www.eco-terra.pl/media/ - Lex, nic nie mówiłam. Kłócisz się sama ze sobą, co tobie może pomóc, ale mnie przyprawia o ból głowy. Zatrzymała się przed starym dębowym biurkiem i spojrzała na przyjaciółkę. - Przepraszam, Emmo. Po prostu bardzo mnie rozgniewał! - Widzę - odparła sucho Emma Grenville. Odgarnęła z czoła pasmo niesfornych kasztanowatych włosów i wstała. - Siadaj, przyniosę ci herbaty. - Nachyliła się i pogłaskała psa. - A Szekspir chętnie zje ciasteczko. - Pewnie ogłuchł od mojego wrzasku. - Siadaj! - Tak, proszę pani. Drobna i smukła, z uroczymi dołeczkami w policzkach, Emma wyglądała raczej na nimfę niż właścicielkę i dyrektorkę szkoły dla dziewcząt. Z drugiej strony, jej spokój, opanowanie i uprzejmość sprawiały, że wszyscy dawali jej więcej niż dwadzieścia cztery lata.

Ukryła twarz w poduszce. Zawiniła. Męczyło ją to bardziej niż ból fizyczny. To przez nią rodzice teraz się kłócą. Jeśli się rozwiodą, to także będzie jej wina. Z jej powodu pani Cooper straciła pracę. Przez nią płakał Danny. Wszystko przez nią. Okropne, dręczące uczucie. I gorycz. Skłamała przed matką, zrzucając winę na Danny’ego. Przekonywała, że to on chciał oglądać książki, że zdjął spodenki bez jej namowy. Obiecywała mu przecież, że nikt ich nie przyłapie, nie ukarze. Że nie ma czego się bać. Cały czas kłamała. Jest zła, zepsuta, tak jak mówiła mama. Teraz Danny na pewno nie będzie chciał być jej przyjacielem. Sprawdź Opadła na fotel, całkiem pozbawiona sił. Wiedziała, co miał na myśli. Niewątpliwie każda kobieta, którą całował w taki sposób, zostawała jego kochanką bez wahania czy protestu. Ją też kusiło, żeby mu pozwolić na więcej. Bardziej niż czegokolwiek pragnęła poczuć jego silne, ciepłe ręce na swojej nagiej skórze. Odetchnęła głęboko, z trudem dźwignęła się z fotela i powlokła do swojej sypialni. Potrzebowała odosobnienia i spokoju, żeby poukładać sobie wszystko w głowie. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem przed kominkiem. W końcu doszła do wniosku, że wie o Lucienie Balfourze trzy rzeczy. Po pierwsze, jest dżentelmenem, bo zatrzymał się, kiedy go poprosiła, choć sama nie była pewna, czy rzeczywiście tego chce. Po drugie, wcale się z nią nie drażnił, gdy wyznał, że jej pragnie. Po trzecie, wkrótce pozna sekret jego prawdziwej osobowości. Lucien siedział z brodą opartą na dłoni i wyglądał przez okno gabinetu. Pan Mullins czytał na głos listę miesięcznych wydatków, czekając na jego aprobatę. Zwykle, głównie z przekory, hrabia przerywał mu wielokrotnie, żądając szczegółowych wyjaśnień. Dzisiaj