służba ich oczekiwała. Pocztylion bez trudu trafił pod właściwy adres i pomagał przy przenoszeniu bagaży, podczas gdy oni próbowali rozprostować nogi po trzygodzinnej jeździe. Na skutek sprzeczki pod domem gry podróż przebiegała w nieco napiętej atmosferze, ale Alec gotów był o tym zapomnieć, gdyby zrobiła tak również Becky. - Wytrzęsło mnie okropnie - mruknął, rozcierając kark. Tęsknił za swoim faetonem, sprzedanym kilka miesięcy temu na spłatę długów. Becky nie słuchała go jednak, wpatrzona w mewę, która przysiadła obok, gładząc dziobem pióra. - Słyszę stąd ocean! Obróciła się w koło i aż jęknęła, wpatrzona w błękitniejący horyzont za domami. - Och! Chodźmy zobaczyć morze! - Czy nie lepiej wejść najpierw do domu? - spytał. Lecz ona już szła ku plaży, jak w transie. Wolał trzymać się z tyłu. Coś mu mówiło, że chce być teraz sama. Becky stanęła nad wodą. Długie włosy trzepotały na pachnącym morzem wietrze. Zatrzymał się bez słowa za nią. - Nie byłam nad morzem od lat, odkąd wraz z mamą wyjechałyśmy z Portsmouth. Zobaczył, że dotyka muszelki na wstążce i wiedział, że myśli o ojcu. Zaskoczyło go bardzo, gdy zdjęła z szyi pamiątkę. - Weź to - powiedziała z powagą. - Chcę, żeby była twoja. - Becky, ależ... - No, weź. Miej ją zawsze przy sobie. - Ona tak wiele dla ciebie znaczy. Dlaczego mi ją dajesz? http://www.einfekcjeintymne.edu.pl zagłębienia, ale było puste. Nie znalazła tam żadnej sekretnej kryjówki. Niech to licho! Schodząc ze skrzyni, upuściła niechcący medalion - potoczył się po ziemi, a potem zawirował i upadł. Becky obróciła go w rękach i wydała stłumiony okrzyk. Do tylnej ścianki przymocowano mały skórzany woreczek. Drżącymi palcami rozsupłała rzemyki i zajrzała do środka. Miała rację. Tkwiła tam Róża Indry! Z radości aż zakręciła się w koło. Nagle usłyszała chrapliwy jęk. Zamarła. Dźwięk dochodził z przyległej izby. Coś się w niej poruszyło. Może ranne zwierzę, bo odgłos świadczył o bólu. Czyżby dziki kot? Kolejny jęk nie przypominał jednak miauknięcia kota. Może jakiś stary włóczęga, uciekinier z domu pracy przymusowej, poszukał tu sobie schronienia? Zebrała się na odwagę i podeszła bliżej. - Kto tam? - spytała półgłosem. Uchyliła drzwi i poczuła odór stęchłego moczu i krwi. Coś zaszurało w kącie. - Kto... tam... jest?
że tam jest istna Sodoma i Gomora! Odchylił głowę i wybuchnął śmiechem. - A to dobre! Pani Whithorn ma zupełną rację, moja miła. Owszem, sądzę, że byłabyś tu dużo szczęśliwsza... ze mną. Chętnie bym cię zachował tylko dla siebie. Kłopot sprawa mi jednak ten dom. - Cóż w nim złego? Sprawdź robi problemy! - Gdzie mieszkasz? – zapytał. - N-na Leśnym – wystękał ciężko, pociągając nosem i w miarę się uspokajając. Nie chciał, żeby Adam go takiego widział. Co jeżeli po tym już w ogóle go odrzuci? Nie będzie mógł na niego patrzeć, bo będzie mu się przypominał ten widok?! A do tego tak strasznie bolała go cała twarz… i brzuch… i plecy… i w ogóle wszystko bolało! Od zawsze miał bardzo niski próg bólu, a teraz czuł się tak, jakby za chwilę miały mu kończyny poodpadać albo jakby co najmniej był cały połamany. - Może wsadziłbym cię do taksówki? – pomyślał na głos Adam. – Albo zadzwonię na pogotowie, co? Od razu mógłbyś złożyć zeznania. O! – ucieszył się. – To jest dobra myśl! Doniósłbyś na tych sukinsynów i… - A później mi się oberwie – skrzywił się. – A może… - podniósł nagle głowę, spoglądając na Adama z jakimś dziwnym błyskiem w oku. – Weźmiesz mnie do