– Jasne, bardzo chciałam usłyszeć, że syn mojego szefa zabił trzy osoby – burknęła

- Pracuję dla agenta Pierce'a Quincy'ego - odparowała. - A ja dla burmistrza Johna F. Streeta. Spieprzaj. - Całujesz matkę tymi ustami? - Uniosła brwi, a potem odezwała się bardzo poważnym tonem. - Posłuchaj, młody. Wejdź do środka, odszukaj agenta specjalnego Pierce'a Quincy'ego i powiedz, że czeka na niego Lo¬ rraine Conner. - Dlaczego? - Ponieważ pracuję dla niego, ponieważ osobiście mnie tu wezwał i ponieważ lepiej, żebyś nie zaczynał kolejnego dnia od kopniaka wymierzonego ci przez dziewczynę. - Nie mam zamiaru zaczynać go od przyjmowania rozkazów... - Posterunkowy! Zarówno Rainie, jak i młody policjant natychmiast spojrzeli w stronę drzwi wejściowych. No, proszę, stała tam agentka specjalna Glenda Rod¬ man. Była ubrana w ten sam skromny garnitur, co poprzedniego dnia. Ją też wyrwano niespodziewanie z łóżka, więc fryzurę miała już nie tak idealną. Rainie zauważyła, że z włosami w lekkim nieładzie agentka wygląda trochę lepiej. Potem pomyślała, że czeka ją kolejna przegrana bitwa. - Agent specjalny Quincy prosił panią Conner o przybycie - Rodman poinformowała policjanta. - Proszę ją przepuścić i nie zwracać uwagi na to, http://www.fizjoterapia-bydgoszcz.pl/media/ postarzały. Stała sztywno z założonymi rękami. Na nogach miała praktyczne czarne buty. Rainie pomyślała, że nie wygląda na gosposię. Nie była też w typie Quincy'ego, więc to nie jego była żona. Z pewnością mogłaby być świetną guwernantką. Rainie ściągnęła ramiona, wyprostowała głowę i ruszyła do wejścia. - Kim pani jest? - spytała surowo ubraną kobietę. - Proszę raczej powiedzieć, kim jest pani. - Przedstawiłam się przed kamerą, a poza tym spytałam pierwsza. 92 Kobieta uśmiechnęła się, ale wyszedł z tego co najwyżej grymas. - Możliwe, kochanie, ale moja tożsamość jest znaczniejsza niż twoja. -Rzeczywiście emblemat FBI był na pewno cięższy niż legitymacja prywatnego

- Rainie - powiedział - cieszę się, że wróciłaś! Punktualnie o siedemnastej Carl Mitz wszedł do restauracji U Marty. W tłumie ludzi ubranych we flanelowe kraciaste koszule i wytarte dżinsy zdecydowanie się wyróżniał: był ubrany w lniany garnitur i miał przy sobie olbrzymią brązową walizę. Od razu rozpoznał Luke'a, pewnie dzięki jego gwieździe, i od razu do niego podszedł. Sprawdź jedwabiem kanap. Kolejny wieczór z telewizją kablową. Byle nie patrzeć na telefon. Byle nie myśleć o tym, żeby zadzwonił. Zupełnie nieoczekiwanie zderzyła się z jakimś mężczyzną. Wychodził z eleganckiego sklepu spożywczego i natarł prosto na jej ramię. Chwycił ją za rękę, zanim przewróciła się na ulicę upstrzoną końskim nawozem. - Och, przepraszam! Ale ze mnie niezdara! Już w porządku. Mam nadzieję, że nic się nie stało. Nigdy bym sobie nie darował, gdyby coś się pani stało. Oszołomiona Elizabeth potrząsnęła głową. Chciała już powiedzieć: Nic mi nie jest, ale wreszcie zobaczyła człowieka, który na nią wpadł. Nie zdołała wydobyć z siebie ani słowa. Jego twarz... Wyraźne europejskie rysy, wesołe niebieskie oczy i gęste szpakowate włosy. Był starszy, jak oceniła — miał