anachoreta, o którym wiadomo na pewno tylko to, że zwano go Wasiliskiem, że lat już liczył

– Czego się domyślę? Jak umarł Teognost? – Tak. – A co się z nim stało? Izrael po raz pierwszy odwrócił od niej wzrok, zmarszczył czoło. – Zabity. Z początku myślałem, że zgasł zwyczajnie, że czas jego nastał... Do południa nie wychodził z celi. Pomyślałem – sprawdzę. Patrzę, leży na choinie (sienników nie uznawał) nieruchomo, nie oddycha. Słaby był, chorowity, dlatego wcale się nie zdziwiłem. Chciałem mu usta zamknąć i nagle widzę – między zębami tkwią niteczki. Czerwone, wełniane. A miał Teognost szal czerwony, na drutach robiony, którym gardło obwiązywał. No i ten szalik leżał sobie nieopodal, na stole, równiuteńko złożony. Co za cuda, myślę sobie. Rozwinąłem, patrzę – w jednym miejscu wełna rozerwana, nitki sterczą... – Ktoś wszedł w nocy – szybko przerwała pani Lisicyna – nakrył Teognostowi twarz jego własnym szalem i udusił? Inaczej się tego nie wytłumaczy. Starzec, dusząc się, gryzł wełnę, stąd nitki między zębami. A potem morderca szal złożył i zostawił na stole. Igumen potakująco kiwnął głową. – Nie pomyliłem się co do ciebie, mądra jesteś. Zaraz wszystko przeniknęłaś. Ja o wiele dłużej od ciebie rozmyślałem. Wreszcie zrozumiałem i w duszy mi zadrżało. Kto mógł tak straszną rzecz uczynić? Nie ja. A zatem kto? Czy nie starzec Dawid? Może w niego bies wstąpił, do złego czynu pobudził? Ale Dawid jeszcze słabszy był od Teognosta, przez chorobę serca z łoża prawie nie wstawał. Gdzie mu tam! Znaczy się, ktoś obcy. Ktoś czwarty. Tak http://www.gabinety-stomatologiczne.net.pl – Nie – odpowiedział surowo Mitrofaniusz. – A pytania twoje małej wiary dowodzą. Pan Bóg wie, kto jakie próby jest w stanie znieść, i ponad miarę żadnej duszy nie doświadcza. Jeśli zaś ześle ciężką mękę, to znaczy, że to dusza szczególnie mocna, więc i próbę zsyła wedle mocy. Tacy byli wszyscy święci wielcy męczennicy. Żaden udręczeń się nie wystraszył, ręki na siebie nie podniósł. – No tak, ale to święci, trafiają się jeden na milion. A poza tym – co z tymi, którzy zgubili siebie nie ze strachu czy słabości, tylko dla bliźnich? Pamiętam, ojcze, jak czytałeś o kapitanie statku, który podczas katastrofy swoje miejsce w szalupie ustąpił komu innemu i przez to razem ze statkiem poszedł na dno. Zachwycałeś się tym, ojcze, i chwaliłeś go. Berdyczowski westchnął męczeńsko, z góry już wiedząc, czym się skończy ta nie w porę wszczęta dyskusja. Pelagia swymi pytaniami i dowodzeniami doprowadzi przewielebnego do wściekłości, nastąpią wymyślania i pusta strata czasu. A warto by o sprawie porozmawiać. – Zachwycałem się jako obywatel kuli ziemskiej. A jako osoba duchowna, zobowiązana

niespodziewany cios. Wrzaski reporterów na widok policjantów wyprowadzających zamaskowaną osobę. Krzyki sanitariuszy. Płacz dzieci w ramionach rodziców. Rozpaczliwy lament jakiejś klęczącej na ziemi kobiety. Rainie i Luke całą uwagę skoncentrowali na drodze do wozu patrolowego. Inni funkcjonariusze już biegli im na pomoc. – Ruszać się! – ktoś krzyczał. Sprawdź pokoju i w ogóle nie opuszczać małej. Nie jadł, nie pił, nie spał. Ci, co widywali go w tamte dni, opowiadają, że wyglądał przerażająco: rozczochrany, nieogolony, w zasmarowanej farbami koszuli, malował portret córki, wiedząc, że to portret ostatni. Nikogo do pokoju nie wpuszczał, wszystko robił sam: poda dziewczynce pić albo lekarstwo, albo coś do zjedzenia i znów chwyta za pędzel. Kiedy zaś zaczęła się agonia dziecka, wpadł w istne szaleństwo, ale nie ze smutku, tylko z zachwytu: tak cudownie grały światło i cień na wykrzywionej męczarniami, wychudłej twarzyczce. Ludzie zebrani w sąsiednim pokoju słyszeli zza zamkniętych drzwi żałosne jęki. Umierająca płakała, prosiła wody, ale na próżno, Jesichin nie mógł oderwać się od obrazu. Kiedy wreszcie wyłamano drzwi, dziewczynka już nie żyła, a Jesichin nawet na nią nie patrzył – wciąż poprawiał coś na płótnie. Córkę odwieziono na cmentarz, ojca – do domu wariatów. A obraz, chociaż niedokończony, wystawiono pod tytułem La mort triomphante10 na Salonie Paryskim, gdzie otrzymał złoty medal. – Rozum ojcowski nie wytrzymał smutku i wzniósł sobie zaporę w postaci twórczości –