Podobnie jak opactwo, dom znajdował się w stanie kompletnej ruiny. Z jednego z kominów wyrastało małe drzewko, a popękane w wielu miejscach rynny i przerzedzone dachówki dopełniały obrazu zniszczenia. Ogrody także były zarośnięte i zaniedbane. Nic dziwnego, że markiz pragnie ożenku dla pieniędzy, pomyślała z ironią Clemency. Cóż, nie dobierze się jednak do jej majątku!

R S śmiała się perliście. - Zresztą wiesz, jak bardzo kocham twoje córki. Słuchaj, Scott, muszę kończyć, nasz stolik jest gotowy. Pa... Nareszcie wróciły do domu. - Chodźmy do środka, kolego. - Scott schował dużą, niebieską piłkę pod stół piknikowy. - Przyjechały twoje siostry. - Willow wróciła! - zawołał Mikey radosnym głosem i pobiegł w stronę niani tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to jego krótkie nóżki. - Willow, Willow, Willow! Scott podążył za nim, starając się nie okazywać, własnych emocji, choć z największą przyjemnością poszedłby w ślady Mikeya. Cieszył się na spokojne popołudnie z synkiem, ale chłopczyk przespał większą część tego czasu. Scott zamiast rozkoszować się ciszą, poczuł się samotny. Bez panny Tyler Summerhill wydawało się puste i ponure. Ale to ulegnie zmianie, zapewnił samego siebie, podążając za Mikeyem, który biegł teraz przez przedpokój w stronę tylnego wejścia, w którym za chwilę miała się ukazać Willow. Gdy poślubi Camryn i przywiezie ją do Summerhill, już nigdy http://www.grog.net.pl/media/ - To suchoty, prawda? - Tak jest, to już trzeci z jego rodziny w tym roku. - Pokiwał głową ze smutkiem i podniósł płaszcz. - Czy możemy jakoś im pomóc? - Markiz spojrzał na Clemency. - Pani Marlow posyła bulion z chudego mięsa, milor¬dzie. - Nie wspomniała, że Adela odmówiła w tym celu modlitwę. - Filiżankę herbaty, milordzie? - zapytała Clemency, gdy Frome wyszedł. - Tak, chętnie. Proszę sobie również nalać, wygląda pani na zmęczoną. - Znowu wymykają się jej te niesforne złote loki, zauważył. Wzięła filiżankę i usiadła ostrożnie na sfatygowanym fotelu z zielonej skóry, stojącym przy biurku. Gabinet, podobnie jak wszystkie pokoje w posiadłości, wymagał gruntownego remontu. Boazeria była tu matowa i popękana, meble zaś bardzo wysłużone. Na podłodze leżał wytarty turecki dywan. Clemency zauważyła piętrzące się na biurku otwarte księgi rachunkowe. - Przykro mi, milordzie, że ma pan tyle kłopotów - ode¬zwała się impulsywnie, wskazując papiery. Lysander westchnął. - Cała ironia sytuacji polega na tym, że przed ostatnie dwadzieścia lat nadarzyło się kilka świetnych okazji do ulepszeń. Na przykład budowa nowego odgałęzienia kanału czy przedłużenie płatnej drogi do Abbots Candover - obie inwestycje znacznie poprawiłyby opłacalność majątku. Frome właśnie mi opowiadał, że błagał ojca, by się tym zajął. Niestety, bezskutecznie. - Musi pan to ogromnie przeżywać. - Równie ciężko jest ludziom na wsi - ciągnął żywo markiz, jakby sprawiała mu ulgę rozmowa z kimś współ-czującym. - Nie wiem, czy miała pani okazję przejść się po okolicy; niektóre obejścia są w opłakanym stanie. - Widziałam je. - Szczególnie mocno utkwiła jej w pamięci jedna chata, porośnięta mchem i z przegniłym dachem.

więc, Ŝe zaczekam, aŜ skończysz brać prysznic. Oparł się o drzwi łazienki. - Dotyczy to Eriki? - zapytał. - Nie. - To poczekaj z tym do jutra. Jestem juŜ zmęczony i... - Dlaczego tak postępujesz, Mark? Sprawdź - Ile ma lat? - zapytał Santos, ściskając z całych sił słuchawkę. - Czy mógł... - Nie był w stanie dokończyć zdania. Tak długo, tak rozpaczliwie długo czekał na tę chwilę, lecz jednocześnie się jej bał. - Czy mógł zabić moją matkę? - zapytał wreszcie, a po jego pytaniu w słuchawce zapadło głuche milczenie. - Jackson? - Mógł - odparł ponaglony przyjaciel. - Od dawna mieszka w Dzielnicy. Często chodzi na dziwki. Santos poczuł, że uginają się pod nim kolana. To może być on. - Spokojnie, stary. „Może” to jeszcze nie „na pewno”. - Wiem, na razie to mi wystarczy. ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI - Witaj, Liz. Podniosła głowę znad leżącego na barze grafiku zmian kelnerskich. - Jackson! - ucieszyła się. - Co cię sprowadza? - Zatęskniłem za twoją sałatką z tofu i sezamem. - To mi się podoba. Tak powinien mówić dobry klient. - Zsunęła się z wysokiego stołka. - Zaraz wybiorę ci stolik. Sam jesteś czy czekasz na kogoś? - Sam jak mały palec. - Chciałeś chyba powiedzieć: paluch - zaśmiała się Liz. - Ile mierzyłeś po urodzeniu, metr?