Podjął decyzję: jutro z samego rana zadzwoni do swojej

- Co pani Ŝyczy sobie zamówić? Alli uniosła wzrok. - Poproszę o hamburgera, a na deser ciasto orzechowe z kremem. - Dla mnie to samo - rzekł Mark odkładając kartę. - Ma juŜ stanowczo dość - zauwaŜył Mark, wchodząc do domu ze śpiącą Eriką na ręku. Gdy wychodzili z restauracji, kolega zawołał Marka i dał mu bilety do cyrku w Midland. Do Midland jest stąd blisko, myślał Mark, świetna okazja, by wypuścić na szosę samochód Alli. Zamiast postawić swoją furgonetkę przed restauracją, zostawił wóz na parkingu Klubu Ranczerów. Po raz pierwszy Mark był pasaŜerem, a Alli kierowcą. Nie skąpił komplementów pod jej adresem, Ŝe tak dobrze prowadzi swój nowy wóz. - Zaniosę ją do łóŜka - powiedziała Alli, biorąc Erikę z jego rąk. Ten przypadkowy dotyk zwiększył u obojga napięcie seksualne, które pod wieczór i tak się pojawiło. - Mam ci pomóc? - zapytał przytłumionym głosem, licząc na to, Ŝe Alli odmówi. Potrzebny mu był dystans między nimi, Ŝeby jakoś się z tym problemem uporać. W drodze do Midland i z powrotem prowadzili miłą rozmowę, lecz on był zawsze czujny, świadom tego, co się z nimi potrafiło dziać, gdy znaleźli się blisko siebie. Ale tym razem, gdy Alli brała od niego Erikę, z trudem nad sobą zapanował. http://www.izolacja-dachu.info.pl/media/ Większą część poranka spędził z Frome’em na objeżdżaniu posiadłości; należało porozmawiać z kilkoma najemcami i obejrzeć kilka chat. W południe poczuł się zmęczony i spragniony. Frome wrócił do swojego biura, on zaś postano¬wił wpaść do zajazdu „Korona”, by napić się i coś przekąsić. Oddał konia stajennemu i wszedł do gospody. Za ladą stał gospodarz i wycierał kufle do piwa. - Witam, jaśnie panie! - Jak się masz, Barlow. - Miło znów pana widzieć, milordzie. Jeśli potrzebuje pan odrobiny spokoju, zapraszam do saloniku na zapleczu. Co mogę panu podać? - Dziękuję. Chcę tylko napić się piwa i zjeść trochę chleba z serem. - Oczywiście, milordzie. Proszę tędy. W saloniku panował spokój i przyjemny chłód. Lysander z przyjemnością usiadł na starej kanapie. - Jak interesy, Barlow? - Zatrzymuje się u nas niewiele osób. - Gospodarz westchnął. - Naturalnie przez to, że gospoda jest na uboczu. W zeszłym tygodniu gościł u nas niejaki pan Jameson. Z tego, co zrozumiałem, zamierzał złożyć wizytę pani Stoneham. Zadawał mi wiele pytań. - Nie było osoby, o której Barlow by czegoś nie wiedział. - Ostatnio jakiś młody dżentelmen zarezerwował tu pokój na jutrzejszą noc dla guwernantki swojej siostry - ciągnął, puszczając do markiza oko. - Nazywa się Richmond. Zastanawiałem się, czy to nie pana gość, milordzie. - Richmond? Nie znam. - Lysander zastanowił się chwilę, po czym pokręcił głową. - Może zatrzymał się u Maddoxów? - To prawdopodobne - przytaknął Barlow.

zadać nie powinna. - śeby wszystko było jasne, Alli, jestem wujkiem Eriki. Matt powierzył mi opiekę nad nią i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by sprostać jego woli. Niczego w Ŝyciu jej nie zabraknie. Nawet wtedy, gdy przyjdzie mi ochota mieć własne dzieci. Ale na razie mi to nie grozi. Alison tuliła dziewczynkę, patrząc, jak Mark wychodzi z pokoju. Sprawdź - Chodzi o mojego ojca chrzestnego - wyjaśnił, pokazując list. - Biedak, jest bardzo chory. To stary żołnierz, nigdy nie doszedł do siebie po postrzale w ramię, jaki otrzymał pod Badajoz. Rozległy się słowa ogólnego współczucia. Clemency wyczuła, że obecnym bardziej chodzi o majora Armstronga, niż o wyjazd pana Baverstocka. Sama doznała ogromnej ulgi. Aż do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo gnębi ją obecność tego człowieka. - Mam nadzieję, że pani nas nie opuści, panno Baverstock - rzekła uprzejmie lady Fabian, choć prywatnie pomyślała, że wcale nie żałowałaby tej straty. Lysander mówił niewiele. Kiedy Mark oznajmił mu o konieczności wyjazdu, posłał przyjacielowi szybkie, pełne sceptycyzmu spojrzenie, po czym zajął się znowu gotowanym ryżem z dodatkiem ryby i jajka na twardo. Przewidywał, że Mark wcześniej czy później wymyśli zgrabną wymówkę, zastanawiał się tylko jaką. Ponieważ sprawa nie mogła dotyczyć Oriany, pomyślał więc, że Mark spisał się nieźle. - Nie zamierza pan chyba podróżować w niedzielę, panie Baverstock! - oburzyła się Adela. - Niestety, panno Fabian, nie mam wyboru - odparł Mark, spuszczając wzrok. - Dzień święty został, tak jak pozostałe, stworzony dla człowieka, a sumienie nie po¬zwoliłoby mi w tak ciężkich chwilach być z dala od ojca chrzestnego - dodał z szacunkiem. Co za hipokryzja, pomyślała Clemency. Rozmowa zeszła na sprawy zaplanowane na dalszą część dnia. Lady Helena oznajmiła, że po południu zamierza się pokazać na wiejskim jarmarku i z chęcią zabierze ze sobą każdego, kto zechce jej towarzyszyć. - Nie zabawię tam długo - dokończyła. - Mario, interesuje cię to? - Milordzie? - Państwo Fabianowie zgodnie oświad¬czyli, że są do jej dyspozycji. - A ty, Adelo? - Nie pociągają mnie takie imprezy, kuzynko Heleno - odparła Adela. - Jestem pewien, że Diana będzie miała ochotę, prawda, moja droga? - zapytał markiz. Zmienił zdanie na temat młodszej kuzynki; pod płaszczykiem nieśmiałości i nieporad¬ności kryła się miła, ciekawa świata duszyczka. Dziewczyna kiwnęła głową i z błyskiem w oczach zerknęła na Arabellę. Ta zaś spojrzała pytająco na brata. - Podwiozę dziewczęta moją dwukółką, jeśli nie będzie przeszkadzała im ciasnota. Oriano, a co z tobą? Pojedziesz z ciocią Heleną?