Zupełnie bez powodu znów pomyślała o małym słoniu biegnącym przez

Mówiąc o Dannym, używał czasu przeszłego, co wydawało się stosowne, ale jednocześnie doprowadzało Sandy do szaleństwa. Danny nie umarł. Danny nie był ciężarem. Był zdezorientowanym, przerażonym dzieckiem, zamkniętym w zimnej celi zakładu poprawczego z kratami w oknach. Jest w szoku, poinformował Sandy i Shepa lekarz, gdy próbowali odwiedzić syna rano. Chłopiec leżał skulony, splatając ręce wokół kolan, jakby wyczerpany życiem chciał wrócić do łona. Nie, nie mogą się z nim jeszcze zobaczyć. Danny potrzebuje więcej czasu i więcej snu. Może jutro. Sandy nie chciała stamtąd wyjeżdżać. Nie chciała wracać do domu, gdzie w magiczny sposób pojawiały się zapiekanki, jedna po drugiej. Nie chciała widzieć matki, która szalała w kuchni przy kolejnym cieście, jakby to miało być kluczem do udanego życia. Nie chciała spędzić ani jednej minuty więcej z księdzem, który niegdyś dał ślub jej i Shepowi, a teraz spoglądał na nich z pełnym wyższości współczuciem, zarezerwowanym zwykle dla trędowatych. Nie chciała patrzeć na drzwi garażu, gdzie rano ktoś wypisał czerwoną farbą: „Dzieciobójca”. Danny nie był mordercą. Był dzieckiem. Jej dzieckiem. Ona, Sandy, musi odzyskać rodzinę. Musi być dzielnym wojownikiem, pogromcą smoków. Ale nikt nie umiał jej powiedzieć, gdzie są te smoki, którym ma stawić czoło. Nikt nie umiał wyjaśnić, co wydarzyło się wczoraj po południu i zamieniło jej ośmioletnią córkę w milczącą zjawę, a trzynastoletniego syna w masowego mordercę. http://www.kon-krakow.pl/media/ tylko świadomość, że jest bardziej narażona, niż podejrzewała wcześniej? Próbowała wmawiać sobie, że wszystko jest w porządku, ale na próżno. Czuła, że coś w niej narasta. Nie odrętwienie. Raczej nadzieja. 179 Trzydzieści dwa lata. Ostatnie piętnaście bez planów na Święto Dzięk¬ czynienia, Boże Narodzenie ani Wielkanoc. W święta zawsze pracowała, bo nie miała nic lepszego do roboty. Zawsze przyglądała się, jak pod koniec dnia inni jadą do domu do swoich rodzin, jak narzekają na teściowe lub na myśl o kolejnym rodzinnym zgromadzeniu, jak żartują na temat chybionych prezentów na Dzień Ojca. Czasami miała wrażenie, że reszta świata to jakiś ekskluzywny klub. Inni do niego należeli, ona nie mogła. Ona była outsiderem, gościem, dla którego zabrakło miejsca przy stole. Żałowała, że Quincy śpi. Teraz mogłaby z nim porozmawiać. Może nawet

niczego pewna. Pozory mogą mylić. Ci chłopcy... są zawsze czyimiś synami, Shep. Są zawsze czyimiś dziećmi. Głowa Shepa opadła. Rainie powiedziała mu prawdę. Miała najlepsze intencje, ale nie mogła patrzeć, jak O’Grady się załamuje. – Próbujemy dowiedzieć się czegoś więcej ze szkolnych komputerów – dodała cicho. – Może gdy znajdziemy ślady jego rozmów w Internecie... kontaktów z kimś z zewnątrz... nie Sprawdź Margaret Collins, atrakcyjna blondynka, która obsługiwała wydziałowe telefony, gwałtownie zatrzymała się przy jego biurku. – Rany boskie, Abe. Jeszcze trochę, a zaczniesz pić piwo. – Zabrakło indyka – wybąkał Sanders i odruchowo przysunął kanapkę do siebie, jakby się bał, że ktoś mu ją zabierze. – Sprawa Hathawaya nie wypaliła, co? – odgadła bezbłędnie Margaret. Jeśli chodzi o morderstwa, była prawdziwym geniuszem i często miewała lepsze pomysły niż wszyscy detektywi razem wzięci. – Cholerny sędzia. – Abe ugryzł potężny kęs kanapki. – Najtrudniej dogadać się na własnym podwórku. Przeżuwał pracowicie, zbyt dobrze wychowany, żeby odpowiedzieć z pełnymi ustami. Przełknął, niemal się dławiąc. – Zwłaszcza jeśli ktoś ci tam wlezie.