gazetę kościelną, kto inny pochylił się, żeby podnieść upuszczone zapałki. Przechodnie jak

– Dla chłopaka w tym wieku? Powinniśmy zabrać go parę razy na strzelnicę. A potem na piwo. Wyjdzie z tego. – Stres, broń i alkohol – powiedział cierpko Quincy. – Ciekawe, dlaczego Związek Weteranów o tym nie pomyślał. Luke uśmiechnął się. – Myślisz, że lepiej mu zrobi sesja na kanapie u psychoanalityka, co? Już to widzę. Prędzej mi kaktus wyrośnie, niż Chuckie otworzy się przed pajacem, który bierze stówę za godzinę. Przykro mi, agencie, ale czasem małomiasteczkowe gliny mają lepsze wyczucie. – No już dobrze. – Rainie pojednawczym gestem uniosła rękę. – Interesuje mnie twoje wczorajsze spotkanie z Avalonami. Opowiedz nam. Luke natychmiast spoważniał. Wypuścił powietrze, co zabrzmiało jak westchnienie, i znowu powędrował spojrzeniem w stronę domu Shepa. Wyglądał na zmartwionego. – Jezu, Rainie, czemu nie zaczniesz od czegoś łatwiejszego? – Jak ci się widzi pan Avalon w roli podejrzanego? – Spędziłem trzy godziny w jego towarzystwie, ale niech mnie diabli porwą, jeśli wiem. Pani Avalon nie jest matką Melissy. Prawdziwa zmarła chyba przy porodzie. Więc, jak mówiłem, spotkałem się z Danielem Avalonem i macochą Melissy, Angeliną. – Danielem Avalonem? – powtórzyła ze zdumieniem Rainie. – Owszem – potwierdził ponuro Luke. – Dziwne, no nie? Naprawdę dziwne. Pan Avalon pochodzi z zamożnej rodziny. Sporo zainwestował w nieruchomości w środkowym Oregonie http://www.konstrukcjestalowe.edu.pl Mimo wszystko nawet po kosmetykach wyglądało to okropnie. W rozpustnym Petersburgu czy lekkomyślnej Moskwie można by od biedy pokazać się tak na ulicy, zwłaszcza gdyby osłonić się woalką, ale w nabożnym Araracie to nawet nie do pomyślenia – pewnie ukamienowaliby ją jak jawnogrzesznicę z ewangelii. Co zatem robić? Upudrowana wyjść nie może, bez pudru, z siniakiem – też nie. A i czasu tracić nie wolno. Myślała, myślała, aż wymyśliła. Ubrała się w najprostszą suknię z czarnego tybetu. Głowę obwiązała pielgrzymią chustą, jak najciaśniej, po same kąciki oczu. Wyzierającą spod chusty część siniaka pokryła blanszem. Jeśli ktoś się specjalnie nie będzie przyglądał – ujdzie, prawie nic nie widać. Przemknęła do wyjścia, zasłaniając policzek chusteczką. Żółty sakwojaż zabrała ze sobą, nie zaryzykowała pozostawienia go w pokoju. Wiadomo, jaka jest służba hotelowa – wszędzie nos wetkną, myszkują w rzeczach. Nie daj Bóg, znajdą rewolwer albo protokół. W

załaskotał strumyczek potu. Pan Feliks przebiegł kłusem po głównej alejce, obracając głową na prawo i lewo. Donat Sawwicz od razu został w tyle. Aha! Za bujną rośliną o nieznanej pułkownikowi nazwie – jadowicie zieloną, z drapieżnymi, czerwonymi pąkami – mignęło coś cielistej barwy. – Aleksy! – krzyknął policmajster. – Lentoczkin! Stój pan! Sprawdź lojalna wobec mieszkańców rodzinnego miasta, czasami dumna aż do przesady. Podejrzewał, że praca jest dla niej całym życiem, że ma niewielu bliskich przyjaciół i niewiele pozazawodowych zainteresowań. Oczywiście, trochę improwizował. Opierał się głównie na typowej charakterystyce dziecka alkoholików, które mogło wybrać jedną z dwóch dróg – pójść w ślady rodziców lub rzucić się w pracoholizm. Pierwsza możliwość w przypadku Rainie raczej odpadała, zostawała więc ta druga. Ciekawe, czy odgadł prawidłowo? W sumie nie była policjantką, jakiej oczekiwał. Kogo innego prawdopodobnie spodziewał się też Abe Sanders. Stąd te przepychanki. Z całym szacunkiem dla personelu biura szeryfa w Bakersville, jednak małomiasteczkowi policjanci, choć byli w większości zacnymi ludźmi, nie odznaczali się szczególną bystrością. Zarabiali jakieś dwadzieścia tysięcy rocznie. Prowadzili rutynowe dochodzenia. Z czasem zaczynali uważać się za panów swych maleńkich królestw, a resztki ich zdolności analitycznych zanikały, gdy w piątkowe wieczory patrolowali stadiony piłkarskie.