Henry upuścił biszkopcik na dywan i rozpłakał się. Mark gorączkowo zaczął go uspokajać.

- Nie złapiesz go, nie masz szans. Musiałabyś być dużo ładniejsza. Jak zwykle matka myślała tylko o jednym. Dla niej mężczyźni stanowili wyłącznie środek do osiągnięcia celu. - Ja nie... - Sporo o nim słyszałam. Ten twój książę Mark ma ko¬biet na pęczki. - Isobelle zaśmiała się nieprzyjemnie. – Jest bogaty jak Krezus. Naprawdę myślisz, że ktoś taki w ogóle cię zauważy? Tarnmy miała serdecznie dosyć tej rozmowy. Spełniła swój obowiązek, informując Isobelle o miejscu pobytu wnu¬ka. Nie musiała znosić jej uwag dłużej, niż było to koniecz¬ne. Wprawdzie miała ochotę powiedzieć jeszcze to i owo, ale właściwie... Odłożyła słuchawkę. Następnie Mark poruszył kwestię ubrań. - Gdzie mieszkasz? Chciałbym wysłać kogoś, żeby spa¬kował twoje rzeczy. Oczywiście, nie wszystko naraz, resztę prześle się później. Tammy zrobiła wielkie oczy. Jaką resztę? Miała jeszcze jedne dżinsy, kilka bluzek, parę swetrów i kurtkę z kapturem - to wszystko. - Wynajmuję niewielki pokój na peryferiach, po połud¬niu wezmę taksówkę i pojadę tam, żeby zabrać to, co mi potrzebne. Całość z pewnością zmieści się do plecaka. Na miejscu kupię sobie nowe dżinsy. Macie chyba dżinsy w Broitenburgu, co? - Tak, ale... - Mark zmarszczył brwi, lecz Tammy nie zauważyła tego, zajęta huśtaniem Henry'ego na kolanach. Od rana uśmiechnął się aż dwa razy, teraz pracowała nad trzecim uśmiechem chłopca. - Zrozum, nie możesz wystą¬pić w dżinsach podczas uroczystej kolacji. Mamy taki zwy¬czaj, że codziennie... - Może ty masz taki zwyczaj, ja nie. W życiu nie byłam na uroczystej kolacji. Spochmurniał jeszcze bardziej. - Ale teraz jesteś członkiem rodziny panującego. - Jestem sobą, jeśli łaska. - Henry ma zostać wychowany na następcę tronu. Nie mogę pozwolić... Ponownie podrzuciła siostrzeńca na kolanie, po czym uściskała go mocno. - Moim zdaniem Henry ma w nosie uroczyste kolacje przy świecach - zaśmiała się. Wyraz twarzy Marka nie zmienił się ani na jotę. - Postawmy pewne sprawy jasno - zażądał. - Czy tego chcesz, czy nie, będziesz przebywać na zamku jako członek rodziny i dlatego musisz się dostosować do obowiązujących tam norm. http://www.kosmetyki-naturalne.edu.pl/media/ Ambasador zaklął, odsunął się, odkrył, że wszedł w jeszcze większą gromadę mrówek, zaklął ponownie, rzucił niepewne spojrzenie na księcia, a gdy ten nic nie powiedział, wzruszył ramionami i wycofał się do samochodu. On już spełnił swoją powinność, więcej nie można od niego żądać. Człowiek nie po to zostaje ambasadorem, by wystawać pod jakimś drzewem i narażać się na ukąszenia mrówek. - Poprosiłem panią o... - zaczął Mark, lecz Tammy przerwała mu: - Pamiętam, o co pan prosił, ale nie rozumiem, o czym pan mówi. Tak, oczekiwał jakiejś wykrętnej odpowiedzi. Czego in¬nego można spodziewać się po kobiecie, która nie przyje¬chała na pogrzeb siostry ani nie zainteresowała się osiero¬conym siostrzeńcem? Gdyby nie przepisy, Mark w ogóle nie chciałby jej widzieć, tylko natychmiast zabrałby małego do kraju. Na samą myśl o tym, jak zaniedbano Henry'ego, ogarnęła go wściekłość. - Gdyby utrzymywała pani przynajmniej luźny kontakt z opiekunką chłopca, wiedziałaby pani, że chcę zabrać dziecko, ale potrzebuję na to pani zgody. Przyglądała mu się, jakby miała do czynienia z kimś nie¬spełna rozumu. - Z jaką opiekunką? - Niech pani nie utrudnia, tylko podpisze papiery i będzie po sprawie - warknął z furią, nie panując dłużej nad gniewem. - I tak pani na nim nie zależy. Miała pani sprawować nad nim pieczę, a zostawiła go pani na pastwę losu! Gdyby nie to, że opłacałem opiekunkę, chłopiec trafiłby do domu dziec¬ka. Jest pani jeszcze gorsza niż pani siostra i matka. Takie osoby powinno się wsadzać do więzienia... - urwał nagle, ponieważ zrozumiał, że to go donikąd nie zaprowadzi. - Przepraszam, nie chciałem pani urazić - wydusił z siebie z trudem. - Potrzebny mi jest tylko pani podpis. Ja zabie¬ram Henry'ego, a pani pozbywa się kłopotu na zawsze. - Jakiego Henry'ego? Tego już było za wiele! Nawet nie pamiętała imienia chłopca? Miał ochotę udusić ją gołymi rękami. - Pani siostrzeńca. - Ja nie mam siostrzeńca.

Mark pokiwał głową. Tak, to by pasowało do Lary. - Jean-Paul potrzebował dziedzica. Nie ożeniłby się z pani siostrą, gdyby nie zgodziła się na to. Powoli wszystko zaczynało układać się w sensowną ca¬łość. Dla jej matki i siostry liczyły się w życiu jedynie pie¬niądze i prestiż. Lara musiała ocenić, że warto zajść w ciążę i urodzić dziecko w zamian za małżeństwo z władcą. - Rozumiem. Zostało więc dziecko. Henry. Ale co chło¬piec robi w Sydney? - Cztery miesiące temu pani siostra wysłała go do Au¬stralii. - Dlaczego? Sprawdź Tammy zamknęła walizkę, wzięła od Kylie list i wrzu¬ciła go do plecaka. - Dobrze, a teraz znajdę sobie pokój. - Nie ma potrzeby - zaoponował Mark. – Apartament został wynajęty do końca miesiąca. - Miałabym mieszkać na twój koszt? O, nie. Nie będę ci nic zawdzięczać, mości książę. Idę wynająć sobie pokój. Ko¬lację zjemy o siódmej. Do tej pory proszę mnie nie niepokoić. Tammy siedziała z Henrym na środku wielkiego hote¬lowego łoża. Podrzucała go, przytulała, obsypywała poca¬łunkami, próbując wywołać na jego buzi chociaż jeden uśmiech. Na próżno. Zamówiła do pokoju porcję jedzenia dla niemowląt. Gdy przyniesiono duszone jabłka, posadziła sobie Henry'ego na kolanie i nabrała trochę jedzenia na łyżeczkę. Chłopczyk automatycznie otworzył buzię, ale Tammy nie zamierzała go karmić w taki sposób, w jaki robiono to dotychczas. Zro¬biła to samo, co robiła przed laty z Lara. - Ziuuuu! - Łyżeczka przeleciała przed nosem biernie czekającego chłopczyka. - No, Henry, musisz złapać samo¬locik. Ziuuuu! Mały patrzył na zbliżającą się i uciekającą łyżeczkę, jak¬by ta go zdradziła. Nie rozumiał, że to zabawa. Nie umiał się bawić. Łyżeczka dotknęła języka malca i znowu odleciała, i po-nownie zanurkowała jak mały aeroplan. Tammy zaśmiała się zachęcająco. - Jeszcze raz! - zawołała wesoło. - I jeszcze! Wreszcie za piątym razem... Oczy malca rozbłysły jak dwie gwiazdki, a z jego gardziołka wydobył się rozkoszny gulgot. Uszczęśliwiona Tam¬my porwała go w objęcia i mało brakowało, by rozpłakała się ponownie. Kiedy chłopczyk został już nakarmiony i zasnął, z ocią¬ganiem położyła go do łóżeczka. Nie miała ochoty rozsta¬wać się z nim ani na moment. Całe jej dotychczasowe życie zostało wywrócone do góry nogami. Nie wiedziała, co po¬cznie dalej, ale jedno było pewne - ona i Henry będą odtąd nierozłączni. Do siódmej zostało jeszcze pół godziny. Tammy wzięła prysznic, umyła włosy, przebrała się w zapasowe dżinsy i prostą bawełnianą bluzkę - w plecaku nie miała nic innego - a potem wyjęła zaadresowaną do siebie kopertę i otwo¬rzyła ją.