Malinda Compton zmieniła zdanie w sprawie opieki nad chłopcami. 60 JEDNA DLA PIĘCIU Wiedział, że powinien był wziąć chłopców ze sobą. - Tu biuro Jacka Brannana. Mówi Liz. Jak zwykle świergotanie sekretarki działało na niego jak balsam. - Naprawdę? - zażartował. - Przynajmniej tak było, kiedy ostatni raz patrzyłam w lustro. Jak tam w Chicago? - Śnieg topnieje. - To tak jak w Oklahomie - zaśmiała się Liz. - Ale nie po to do ciebie dzwoniłam, żeby rozmawiać o pogodzie. Masz spotkać się z agentem ubezpieczeniowym, jutro o ósmej rano na terenie budowy. Nie spóźnij się. Facet jest wściekły. - Wszyscy są tacy sami. Coś jeszcze? - Nic. Wszystko w porządku. Jack zmarszczył czoło. - Jakieś wiadomości z domu? http://www.logopedawarszawa.info.pl - Którą proponujesz? - Masz więcej niż jedną? - zdziwiła się Malinda. - Siedem. A właściwie osiem - poprawił się. - Jasne, oczywiście. - Naprawdę mam osiem matek. - Jack wetknął ścierkę do szklanki. - Pani Carothers, pani Givens, pani Lightfoot, pani Kern, pani Brown, pani Bowman, pani Smith i pani Pringle - zakończył wręczając jej wytartą szklankę. - Brakuje chyba pani Brannan - zauważyła Malinda. - Zgadza się, ale ona się nie kwalifikuje. Zakłopotana tą pełną zagadek rozmową Malinda odstawiła szklankę na suszarkę i złożyła ręce na
kroki Olivera wychodzącego do ogrodu. Przynajmniej nie będzie mnie nagabywał, pomyślała z ulgą. Nieco później wszedł Theo. Przystanął w drzwiach i przyjrzał się jej. – Przyszedłem zaparzyć dla nich kawę – oznajmił.– Chwilowo nie chcą nic jeść. Powiedziałem im, żeby zarezerwowali apetyt na lunch. Sprawdź jaką inne kobiety ubierają się dla swoich kochanków. Patrzyła tęsknymi oczami na te klientki, które robiły oko do swoich partnerów albo prowokacyjnie całowały ich w sklepie. John traktował ją zupełnie inaczej. Delikatnie, z szacunkiem i czułością, ale bez gwałtownych uniesień. A ona pragnęła więcej. Chciała poczuć żądzę i namiętność, lub też, zwyczajnie i po prostu, pokłócić się, jak to w rodzinie. Usłyszała, że John zbliża się do drzwi wejściowych. Szybko zamknęła oczy i zaczęła oddychać spokojnie i głęboko. Udawała sen. To był element ich gry. Zaczęli ją dawno, dawno temu, gdy jeszcze nie była to gra. Wtedy nie musiała niczego udawać. Drzwi do jej sypialni otworzyły się i przez przymknięte powieki poczuła światło, a po chwili usłyszała skrzypnięcie materaca.