dłużej. Wystarczy, że nieraz zawiódł Chada za życia...

Mark wyprostował się i podszedł kilka kroków. - No, proszę! Panna Stoneham! Co za miła niespodzianka! - Witam pana - Clemency lekko dygnęła. Przekrzywiła nieco głowę i ścisnęła mocniej rączkę parasolki. Jeśli nawet powodowały nim jakieś nieczyste intencje, zmienił zdanie, bowiem roześmiał się całkiem miło i powie¬dział: - A to co? Parasolka w pogotowiu? Panno Stoneham, czy ja wyglądam na potwora? - Mam nadzieję, że nie, proszę pana - odparła Clemency, obrzucając go chłodnym, stanowczym spojrzeniem, które wzbudziło w nim lekki niepokój. - Chyba nie okaże się pani tak okrutna, by nie pozwolić oprowadzić się do domu? Clemency milczała, Mark zaś dodał po chwili: - Prawdę mówiąc, panno Stoneham, spędziłem bardzo nudne popołudnie. Moja siostrzyczka i Zander wymknęli się razem na spacer, za bardzo im widać wchodziłem w drogę, a nie mogłem wszak zmarnować tak cudownego dnia na pobożne rozmowy z panną Fabian, prawda? Clemency nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, a m꿬czyzna, widząc to, odprężył się i kontynuował: - Tak już lepiej. Daję słowo, panno Stoneham, że nie zamierzam pani skrzywdzić. - Wyciągnął dłoń i dziewczyna, z pewnym wahaniem, podała mu swoją. Baverstock skrzywił się w duchu - musi staranniej niż dotąd dobierać słowa, ten ptaszek niechętnie wpada w za-stawione sieci. Cóż, to jedynie doda pikanterii całej sprawie. - Wielkie szczęście, że ma pani tak miłą kuzynkę i może odwiedzać ją w każdą niedzielę - stwierdził. - Zasługuje pani na chwilę oddechu po tygodniu spędzonym z tą małą kokietką, Arabellą! Clemency zaśmiała się. A więc nie taki diabeł straszny, jak go malują, pomyślała z ulgą. Musiała go przecenić. - Bardzo dobrze się rozumiemy z lady Arabellą - odparła lekko. - Domyślam się, że i ona wielce sobie ceni pani towarzys¬two. Nie dziwię się - powiedział Mark, dotykając lekko jej palców. - Mnie jednak bardziej interesuje pani zdanie. - Clemency zarumieniła się skromnie. - A jeśli chodzi o piknik, panno Stoneham, proszę mi tylko nie wmawiać, że nie należy zawdzięczać wszystkiego właśnie pani. Tyle przygotowań i pracy - obawiam się, że to za wiele, jak na tak delikatną istotę. W głosie mężczyzny wyczuła tyle ciepła, że znowu ogarnęła ją początkowa niepewność. Zbliżali się już do bramy, więc puściła jego łokieć. - Bardzo panu dziękuję za towarzystwo, panie Baverstock - rzekła. - Nie chcę pana dłużej zatrzymywać. - Zawahała się na moment i dodała: - To miło, że przejmuje się pan moimi obowiązkami, ale zapewniam pana, że niepotrzebnie. Mogę w każdej chwili zamieszkać z kuzynką Anne, ale wybrałam samodzielność. Mark uchylił kapelusza i pozwolił, by dziewczyna odeszła. Do diabła, o co jej chodzi? - pomyślał zi¬rytowany. A może to tylko taktyka, żeby zaciągnąć go do ołtarza? http://www.maestroinowroclaw.pl - Żadnych „nas” już nie ma. - Ale byłyśmy. Kiedyś, dawno temu. Liz, proszę cię. Zawahała się, ale skinęła głową i zsunęła się ze stołka. - Dobrze. - Nałożyła pantofel i zerknęła na barmana. - Darryl, jeżeli będziesz mnie potrzebował, jestem u siebie. Darryl uniósł kciuk do góry i Liz zaprowadziła Glorię do biura. Kiedy weszły do środka, zamknęła drzwi i stanęła na wprost dawnej przyjaciółki, nie prosząc, by usiadła. - O co chodzi? - Bardzo tu u ciebie miło. Słyszałam, że jedzenie jest świetne. Gratuluję. - Dziękuję - mruknęła, zła, że komplement Glorii sprawił jej przyjemność. - Powiesz mi, o co chodzi? - Ja... - Gloria westchnęła głęboko. - Boże, tak dużo mam ci do powiedzenia, że nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze, myślę, że powinnam cię przeprosić. Za to, co wydarzyło się kiedyś. Nie przypuszczałam, że moja matka może cię skrzywdzić. Nie wiem, jak do tego doszło. Powinnam była zastanowić się, przewidzieć... Gloria z rezygnacją machnęła ręką. - Nie mówmy o niej. - Nie znałam jej, jak się okazuje. Myślę, że nikt jej nie znał. Jestem pewna, że oglądasz dziennik... - Tak. - No więc... no więc sama widziałaś. Wiesz, Liz, strasznie mi przykro. Tak bardzo, że... - głos jej się załamywał. Liz widziała, że z trudem hamuje płacz. - Jest mi przykro, że nie stanęłam wtedy po twojej stronie. Że nie potrafiłam okazać,

Nowoczesna budowla, duŜo okien, kamienna fasada. Główny budynek mieścił się blisko domu, stara zaś farma znajdowała się dalej, na jej tyłach. Były równieŜ cztery zagrody i teren ćwiczebny. Mark przypominał sobie z dawnych lat, Ŝe Ŝona Willa Windcrofta zmarła, gdy Nita i Rosę były jeszcze małymi dziewczynkami. RóŜniły się od siebie jak noc od dnia. Rosę marzyła zawsze, Ŝe wyjedzie z Royal i zrobi karierę w wielkim mieście. Nita nigdzie Sprawdź Mark zmarszczył brwi i omiótł spojrzeniem Toma, Connora i Gavina. - Co on, do diabła, chciał przez to powiedzieć? - zapytał. Gavin wzruszył ramionami i rzekł: - Ja na przykład obmyślam plan na dzisiejszy wieczór.- Uśmiechnął się i brązowe oczy mu rozbłysły. - A teraz idę na kawę. Co powiedziawszy wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Mark, Connor i Tom wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wiedzieli, Ŝe Gavinowi wpadła w oko pewna kelnerka z „Royał Diner". - Ostatnia rzecz, o jakiej marzył, to ta, byśmy dotrzymali mu towarzystwa - powiedział Ŝartobliwie Connor. - A mógłby - rzekł śmiejąc się Tom. - I skoro nas nie zaprosił, to widocznie uwaŜa, Ŝe nas czterech to straszny tłum. - MoŜe trzeba było ostrzec Gavina, Ŝe nie tylko on podrywa Valerie Raines