– Nie byłem związany z Melissą Avalon. – Młody człowiek tracił resztki opanowania. –

ojca Mitrofaniusza. Nie zobaczył, zmartwił się. – Kiedy nie śpię, źle mi – poskarżył się. – Och, gdyby tak w ogóle się nie budzić... – W ogóle się nie budzić nie trzeba. – Polina Andriejewna wciąż gładziła biedaka po twarzy. – Ale teraz, gdyby pan się przespał, byłoby bardzo dobrze. Proszę zamknąć oczy i oddychać głębiej. Kto wie, może i władyka się przyśni. Matwiej Bencjonowicz posłusznie zmrużył oczy, odetchnął głęboko, spokojnie, widać już bardzo chciał, by mu się przyśnił przewielebny. Może nie jest jeszcze tak źle – pocieszyła się pani Polina. Kiedy mu się przedstawić – poznaje. I władykę pamięta. Popatrując na drzwi, pani Lisicyna zajrzała do nocnej szafki. Nic godnego uwagi: chusteczki, kilka arkusików czystego papieru, portmonetka. W portmonetce pieniądze, zdjęcie żony. Za to pod łóżkiem znalazła żółty sakwojaż ze świńskiej skóry. Przy zameczku wisiała miedziana tabliczka z wygrawerowanym nazwiskiem: F.S. Lagrange. Wewnątrz znalazły się zebrane przez Berdyczowskiego materiały śledcze: protokół obdukcji ciała samobójcy, listy Aleksego Stiepanowicza do przewielebnego, zawinięty w szmatkę rewolwer (Polina Andriejewna tylko głową pokiwała – dobry sobie ten Korowin, nie ma co, nie znalazł czasu, żeby zajrzeć do rzeczy pacjenta) i jeszcze dwa przedmioty niewiadomego pochodzenia: biała rękawiczka z dziurką i batystowa chusteczka, brudna. Pani Lisicyna postanowiła wziąć sakwojaż ze sobą – na co on teraz Berdyczowskiemu? http://www.makabiwarszawa.pl pułkownik, jak zawsze zresztą, spał znakomicie i skoro już się ocknął, to wstrząs musiał naprawdę być nie byle jaki. – Co to? – Lagrange, nie całkiem rozbudzony, nie umiał sobie przypomnieć, gdzie jest, ale od razu popatrzył na drzwi. – Mąż? Dama (jak też ona się nazywa?) wyszeptała cichutko: – Toniemy... Pułkownik potrząsnął głową, przebudził się na dobre, usłyszał ryk sztormu, poczuł wstrząsy kadłuba statku – nawet dziwne było, że kochanków dotąd nie wyrzuciło z łóżka. – Kaleki niedomyte! – słychać było skądś z góry ryk kapitana. – Saduceusze sodomskie! Żeby was, psiawary, Moloch zgarnął! Zewsząd – i z zewnątrz, i z dolnego pokładu – dochodziły przeraźliwe krzyki i szlochy, to bali się pasażerowie. Natalia Gienrichowna (o, tak się nazywała!) powiedziała z głębokim przekonaniem:

– Nowy partner? Trzeba było go uprzedzić, jakie tu są zwyczaje. Boże, w tych stronach zabija się za jedwabne krawaty. Rainie zignorowała te popisy. – Czyj to motor, Charlie? – A co? Chcesz kupić? – Czyj to motor? Sprawdź Dyrektor Vander Zanden nie oczekiwał odpowiedzi. Odwrócił się i ruszył w stronę samochodu. Kiedy tak szedł skulony, chmury całkiem zakryły słońce i spadły pierwsze krople wiosennego deszczu. – Chyba potrzebuje pomocy – odezwała się po chwili Rainie. – Też byś jej potrzebowała, gdybyś właśnie straciła ukochaną osobę. – Dyrektor Vander Zanden jest przecież szczęśliwym mężem! – Nie, odkąd spotkał Melissę Avalon – powiedział Quincy. 11 Środa, 16 maja, 16.46 Sandy O’Grady wydawało się, że Danny nie żyje. Małe społeczności mają swoje rytuały, tradycyjne sposoby radzenia sobie z najważniejszymi chwilami życia. Niemal zawsze wiąże się to zjedzeniem. Ktoś bierze ślub, a już piecze się ulubione ciasto panny młodej i do formy przykleja przepis dla przyszłej gospodyni. Rodzi się pierwsze dziecko, szczęśliwa matka