- Daj spokój. Zawsze sobie pomagaliśmy, prawda? - Myślisz, że Lysander jest jej celem? - zapytał Mark marszcząc brwi. - Nie obchodzą mnie zamiary panny Stoneham - Oriana wzruszyła ramionami. - Jestem pewna, że poczuje się najlepiej w roli, jaką dla niej planujesz. - Bądź ostrożna, siostrzyczko. Chodzą słuchy, że Lysan¬der nie jest dobrą partią. Popatrz tylko na tę posiadłość. Alexander musiał popaść w olbrzymie długi. Tylko jednej nocy przehulał u Watiera dobre sześć tysięcy, byłem tam i widziałem. - Niepokoi mnie ta panna - ciągnęła Oriana, nie bacząc na jego słowa. - Jest taka dobra i uczynna. Nie znoszę tego rodzaju cukierkowych istot i z prawdziwą przyjemnością ujrzę jej upadek. - W porządku - uśmiechnął się Mark. - Powiem ci, co zamierzam zrobić. - W kilku słowach wyjaśnił swój plan. - Ale czy ona się zgodzi? - wątpiła Oriana. - Może się po prostu poskarżyć lady Helenie. - Nie sądzę. Doskonale zdaje sobie sprawę, że wejście Arabelli do towarzystwa zależy od jej dobrego zachowania. Nie zechce tak ryzykować. - Po tym wszystkim nie będziesz mógł tu pozostać - rzekła panna Baverstock po namyśle. - Moja droga, prawdę mówiąc, nie chcę. Jak dla mnie, czas się tutaj zbytnio dłuży. W sobotę rano nadejdzie list wzywający mnie do domu. - Przecież nie możesz podróżować w niedzielę! - Mylisz się. Zresztą mój pobyt tu jest bez sensu, Oriano. Nie mam pojęcia, co stało się z Lysandrem, ale zachowuje się ostatnio jak stary, oklapły pies. Nie, wolę miły wypad do Paryża z rozkoszną panną Stoneham. - A co ze mną? Nie możesz mnie tu tak po prostu zostawić. Pomyśl tylko, w jak dwuznacznej stawiasz mnie sytuacji. - Twoja sytuacja wcale nie będzie dwuznaczna, jeśli nie połączy się zniknięcia panny Stoneham ze mną. Będą może coś podejrzewać, lecz nikt nie odważy się powiedzieć słowa na głos. A kiedy zabiorę stąd dziewczynę, dla ciebie droga do Lysandra stanie otworem, jeśli tylko tego pragniesz. - A co z Arabellą? - zapytała z wolna. - Znajdzie drogę do domu. I jeśli wie, co dla niej najlepsze, będzie trzymać buzię na kłódkę. - W porządku. Powiedz, kiedy będziesz potrzebował mojej pomocy. - Zamierzałem zostawić krótki liścik pannie Stoneham i przed wyjazdem podrzucić go do jej pokoju. Bezpieczniej jednak będzie, jeśli ty to zrobisz. Po powrocie do domu Lysander zastał na stoliku w hallu list od Thorhilla. Prawnik pisał, że potrafi już określić z grubsza wielkość długów markiza, proponuje więc swój przyjazd do Candover Court w przyszłym tygodniu, jeśli tylko nie sprawi to kłopotu. Poza tym otrzymał właśnie kilka propozycji kupna posiadłości i chciałby przedyskutować je z markizem. http://www.merce-infos.com.pl - Wiem, Ŝe zmarła parę lat temu, bardzo mnie to zmartwiło. Dobrą była kobietą, pracowała cięŜko... - Dziękuję za dobre słowa - rzekła Alli. Poczuła się nieswojo, gdyŜ zlękła się, Ŝe pani Sanders skojarzy sobie pewne fakty dotyczące jej ojca. Wieści szybko się rozchodzą, tym bardziej Ŝe od tego czasu minęło zaledwie osiem lat. A ludzie o takich sprawach nie zwykli zapominać. Arthur Lind, który przed laty porzucił Ŝonę i córki, pojawił się nagle w dniu pogrzebu matki Alli, licząc na to, Ŝe odziedziczy dom, który jego Ŝona nabyła juŜ jako samotna matka. Dostał szału na wieść, Ŝe Ŝona zapisała wszystko córkom. Chciał obalić testament - bo przecieŜ nie rozwiódł się z Ŝoną i ma prawo przynajmniej do połowy jej dobytku. Na szczęście dla córek sąd wydał wyrok, na mocy którego on winien jest córkom określoną kwotę, porównywalną z ceną domu. Kwota owa wynosiła pięć
Zszedł po schodkach z werandy i obserwował, jak Alli wysiada z samochodu. Znów opadły go wątpliwości, czy aby nie popełnił błędu, sprowadzając tu tę dziewczynę. Lecz nie miał wyboru - było to jedyne wyjście z sytuacji. - Cieszę się z twojej decyzji - powiedział, podchodząc do niej. Uśmiechnęła się, a on, jakby sobie na złość, poczuł ogarniające go ciepło. Odurzył go zapach jej perfum. Wiedział od dawna, Ŝe jest to zapach ogromnie Sprawdź - Obiecuję. - DrŜała pod dotykiem jego dłoni, czuła, jak ogarnia ją ciepło. - I obiecaj mi, Ŝe jeśli ci powiem, Ŝe nie, to w to nie uwierzysz - powiedziała, czując, Ŝe traci tę samokontrolę, o którą tak walczyła. Poczuła jego uśmiech na swojej szyi. - Naprawdę? - Naprawdę. - Chyba nie zdajesz sobie sprawy, o co mnie prosisz -rzekł, całując ją w ramię, a te pocałunki były tak delikatne, jak muśnięcia skrzydeł motyla. - Zdaję sobie sprawę - szepnęła. - Proszę cię, daj mi siebie więcej. Podniósł głowę, napotkał jej spojrzenie. - Dobrze - powiedział i przywarł ustami do jej ust. W mniemaniu Alli ten pocałunek był inny - Mark dawał więcej, ale i Ŝądał więcej.