Owo stałe zainteresowanie pomagało trzymać Virgila w bezpiecznej odległości i

Wrócił myślami do wieczornej rozmowy. Przypomniał sobie, jak bardzo się wstydziła, że syn wie, w jaki sposób dorabia, kiedy brakuje w domu kasy. Może nie była idealną matką, ale kochała go. Żyli biednie, ale mieli siebie nawzajem. W rozmowach z kumplami uświadamiał sobie, jakie to ważne, by w złym, brutalnym świecie mieć kogoś, kogo się kocha i na kim można się oprzeć. Kiedy kraby się skończyły, część dzieciaków zbiła się w mniejsze grupki. Ktoś drzemał w kącie, reszta poszła w miasto i tylko Tina trwała nieporuszona na swoim miejscu. Zalękniona, niepewna, sama. Santos wstał i podszedł do niej. - Cześć - zagadnął z uśmiechem. - Jestem Santos. Podniosła na niego wzrok i zaraz spuściła oczy. - Cześć. W jej głosie słyszało się łagodność, niemal słodycz. I lęk. Zbyt łagodny, zbyt słodki głos jak na dziewczynę z ulicy. Szybko stwardnieje, pomyślał, nabierze ostrych tonów. O ile przetrwa. Usiadł obok niej, ale nie za blisko, żeby nie wystraszyć jej jeszcze bardziej. - Masz na imię Tina? W odpowiedzi skinęła tylko głową, jakby nie chciała wdawać się w rozmowę. - Harcerzyk mówi, że Claire cię tu przyprowadziła. Ponownie skinęła głową. - Wkrótce się przekonasz, że Harcerzyk wie wszystko o wszystkich. To po pierwsze. Po drugie, jesteśmy zgraną załogą, u nas człowiek zawsze może liczyć na innych. Widząc, że nadal milczy, Santos pomyślał, że powinien zostawić ją w spokoju. Podniósł się z podłogi. - Jak będziesz czegoś potrzebowała, daj mi znać. Postaram się pomóc, jeśli tylko będę mógł. Dopiero teraz uniosła twarz i popatrzyła na niego dłużej. Oczy i policzki miała mokre. Była bardzo ładna - ciemnoblond włosy, duże niebieskie oczy. Musiała być w wieku Santosa, może trochę starsza. - Dziękuję - szepnęła. - Nie ma za co. - Uśmiechnął się ponownie. - Do zobaczenia. - Zaczekaj. Przystanął w pół kroku. http://www.nabudowie.net.pl Obok nich pojawiła się matka. Gloria podniosła oczy, spojrzała w opanowaną, pozbawioną wyrazu twarz. - Jesteś teraz szczęśliwa, Glorio Aleksandro? Widzisz, do czego doprowadziłaś? To przez ciebie. To twojawina. Gloria z trudem chwytała powietrze. - Nie, mamo... nie... - Tak. Wybiegł za tobą. Gonił cię. Uklękła obok Glorii, oderwała córkę od znieruchomiałego ciała. Chwyciła ją za ramiona, potem uniosła jej brodę. - Tak - powtórzyła spokojnie. - Zabiłaś swojego ojca. ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY Pomimo ulewnego deszczu na pogrzebie pojawił się tłum - przyjaciele, krewni, pracownicy hotelu, stali klienci, wszyscy przyszli pożegnać powszechnie szanowanego i lubianego Philipa St. Germaine. Odrętwiała z rozpaczy Gloria sama czuła się jak martwa. Ojciec, jedyny człowiek, który kochał ją bezwarunkowo i bezinteresownie, umarł przekonany, że go znienawidziła. Matka miała rację, kiedy powtarzała, że pewnego dnia jej zuchwałe postępowanie obróci się przeciwko niej samej lub jej bliskim, że doprowadzi do tragedii. Tak właśnie się stało - straciła ojca, straciła Liz. I Santosa. Zacisnęła powieki, przytłoczona poczuciem winy. Gdyby słuchała matki... Gdyby nie była tak harda i samolubna... Nie powinna była zbliżać się do Santosa, uganiać się za nim. Ta miłość była błędem.

Wyjaśniwszy Gordonowi w kilku słowach, ile już przeciekło do prasy, Gloria wróciła do hotelu, by ratować Vincenta. Jak się okazało - w samą porę. Stał między dwoma mundurowymi z niepewną miną i jeszcze moment, a uległby naleganiom policjantów. - W czym mogę pomóc, panowie? - Wyciągnęła dłoń na powitanie. - Gloria St. Germaine, właścicielka Hotelu St. Charles. Tak jak podejrzewała, chodziło o przesłuchanie gości. Uśmiechnęła się ujmująco i odparła: - Proszę wybaczyć, ale to niemożliwe. Mężczyźni wymienili spojrzenia. - Mamy rozkaz, proszę pani. Sprawdź - Takie są zasady, Kilcairn. Nie chcę, żeby ci wyłupano oko. - To ja jestem od wyłupywania - odparł z roztargnieniem, czekając, aż Robert Ellis zakończy walkę z monsieur Fancheau, właścicielem obiektu i doskonałym trenerem. W końcu lord Belton wygrał pojedynek i oddychając ciężko, zdjął maskę. Na widok przyjaciela zesztywniał. - Kilcairn. - Chcesz powalczyć? - zapytał Lucien. - Nie. - Pozwolę ci wygrać. Wicehrabia przeciął powietrze rapierem. - Dość tych twoich głupich gier. W sali rozbrzmiały szepty. Właśnie narodziły się kolejne plotki. Mimo to Balfour zachował uśmiech na twarzy.