- A jednak zapomnij.

- Co prawda, moja córka ma wystarczająco dobre maniery. Myśli pani, że drogi Lucien będzie nam towarzyszył? Alexandra przełknęła uwagę. - Wątpię, pani Delacroix. Wspomniał, że wybiera się dzisiaj na aukcję koni. - Mamo - wtrąciła w końcu Rose, równie zdziwiona, jak guwernantka. - Po co iść do zatęchłego starego muzeum? Lex obiecała wziąć mnie na zakupy. Fiona roześmiała się i pieszczotliwie uszczypnęła córkę w policzek. - Bzdura. Przecież chciałyśmy zwiedzić Londyn. - Nie, my... - Cóż może być przyjemniejszego? Pogoda jest taka ładna. Alexandra potrafiła wymyślić kilka przyjemniejszych rzeczy niż towarzyszenie pani Delacroix, ale ponieważ lord Kilcairn nie wrócił w porę, żeby ją wybawić, niechętnie zgodziła się na zaskakującą propozycję. British Museum już od dawna znajdowało się na liście miejsc, które planowała zobaczyć. Poza tym uznała, że wyprawa przyniesie korzyść Rose, oczywiście jeśli dziewczyna wykaże choć odrobinę zainteresowania. Dwie godziny później, zwiedzając greckie skrzydło muzeum, była zadowolona, że tu przyszła. Reprodukcje marmurowych rzeźb nie mogły równać się z oryginałami, które teraz podziwiała. Palce aż ją świerzbiły, żeby dotknąć chłodnych kamiennych postaci. Panie Delacroix czytały na głos każdą tabliczkę informacyjną i chichotały przy skąpo odzianych http://www.oczyszczalnie-sciekow.net.pl/media/ Kilcairn zmarszczył brwi. Wydawała mu się zbyt opanowana i pogodna. Jego zdaniem przywdziała maskę. Z doświadczenia wiedział, że ma wprawę w robieniu dobrej miny do złej gry. Możliwe, że przesadzał. Po prostu się nie spodziewał, że wszystko pójdzie aż tak gładko. Kiedy już prawie przekonał samego siebie, że Alexandra pogodziła się z sytuacją, spojrzała na niego przez stół. Sople lodu bywały cieplejsze niż jej oczy. Nagle stracił zainteresowanie przyjęciem. Fiona bez wątpienia nadal się piekliła, ale kiedy starsze damy zasypały ją gratulacjami oraz rozpłynęły się w zachwytach nad przyszłym zięciem, trochę złagodniała. Pewnie wspólnie doszły do wniosku, że hrabia jest samym Lucyferem i obie panie Delacroix miały szczęście, że udało im się wymknąć z jego szponów. Kiedy goście zaczęli wstawać od stołów, całą uwagę skupił na Alexandrze, obawiając się, żeby mu nie uciekła, korzystając z zamieszania. W pewnym momencie spostrzegł, że wychodzi z pokoju.

- Zrujnowałem jej życie. Sprawiłem, że zaszła w ciążę, a potem zmarła. Bryce chciał wstać z kanapy, lecz Klara zatrzymała go, kładąc rękę na jego dłoni, a on natychmiast splótł jej palce ze swoimi. Na jego twarzy malowało się wzruszenie. Ciągle obawiał się, że może zniszczyć życie kolejnej dziewczynie. Klara wiedziała już teraz, co miał na myśli, wspominając kiedyś o wyrzutach sumienia. Rozumiała go doskonale. - Posłuchaj - zaczęła, ściskając go za rękę. - Nie powinieneś się obwiniać. Diana zmarła przy porodzie ze względu na komplikacje, które pojawiłyby się także wówczas, gdyby ojcem dziecka był ktoś inny. Nieważne, czy ją kochałeś. Nie zmienisz przeszłości. Odeszła, zostawiając ci to, co było w waszym związku najlepsze. Karolinę. Bryce wpatrywał się w jej oczy i uważnie słuchał tego, co mówiła. Każde słowo przynosiło mu ulgę. - Tak - przyznał cicho. - I jeszcze jednego jestem pewna. Sprawdź umiejętności Rose i jej własnych. Szczególnie przed jednym człowiekiem pragnęła się wykazać. - Wybierz sobie pięć czynności, a później powtarzaj je w kółko. - Co? Nie rozumiem. - Pozwól, że ci zademonstruję. - Usiadła prosto i pociągnęła łyk wina z kieliszka. - O, tak, lordzie Watley. Wiem doskonale, co pan ma na myśli. - Wytarła serwetką kącik ust. - Naprawdę fascynujące. - Odłożyła serwetkę na kolana, poprawiła ją. - Cóż za odwaga. - Wzięła do ust kawałek wyimaginowanego dania, przeżuła go, połknęła. - Och, jestem pod wrażeniem. - Zgarnęła na brzeg talerza kilka nie istniejących plasterków ziemniaka. - Dziękuję bardzo. Rose parsknęła śmiechem. - Zupełnie się pogubiłam. - To wcale nie jest trudne. Kieliszek, serwetka, serwetka, kęs, talerz. Za każdym