słodkich ziemniaków. Gdy tylko kelnerka odeszła, Vince spróbował jeszcze raz

nie wróżyło dobrze. - Czy my przypadkiem nie przesadzamy? - Montgomery mruknął zrzędliwie. - To tylko parę telefonów. Wielkie mi rzeczy! - Żebyś wiedział, skoro prywatny numer agenta rozpowszechniono w ponad dwudziestu więzieniach - odparł surowo Everett. - Nie chcemy, żeby wydarzyło się cokolwiek więcej. 67 Montgomery odwrócił się do szefa. - Chrzanić to! - rzucił nadspodziewanie ostro. - Gdyby to była sprawa osobista i gdyby była naprawdę poważna, facet zrobiłby coś więcej, zamiast rozdawać numer telefonu kumplom zza krat. Odwiedziłby jego dom albo załatwiłby, że ktoś inny złożyłby mu wizytę. Telefony? To zabawa dla pieprzonych smarkaczy! Everett spochmurniał. Pracował w biurze od trzydziestu lat i przypomniał sobie czasy, kiedy agent FBI ubierał się i zachowywał w określony sposób. Agenci byli dobrymi facetami, ostatnim ratunkiem przed gangsterami, złodziejami i typami molestującymi dzieci. Agenci nie przyjeżdżali do pracy w pomiętych garniturach i nie wykrzykiwali zdań w stylu „To zabawa dla pieprzonych smarkaczy!" - Agencie Montgomery... http://www.podloga-drewniana.info.pl/media/ można zrobić coś dla ludzi, dla swojej rodziny. Słuchał, jak umierała trzynastoletnia dziewczynka, ale nie dotarło do niego znaczenie jej słów. Quincy miał już swoje lata, a mimo to ciągle się uczył. Biegł przez jakiś czas, czując na policzkach chłód czystego górskiego powietrza. W żyznej dolinie budził się piękny dzień. Quincy zrozumiał, dlaczego Rainie Conner wróciła do Bakersville. Tuż przed pierwszą zjawił się w centrum operacyjnym zespołu dochodzeniowego na strychu ratusza. Spodziewał się, że nie zastanie Rainie, która o świcie pojechała do Portland, by uczestniczyć w sekcji zwłok. Ale policjantka siedziała już za swoim prowizorycznym biurkiem. Nie podniosła od razu wzroku. Pisała coś z zacięciem. Przez chwilę przyglądał się jej. Twarz Rainie była jeszcze bledsza niż wczoraj, cienie pod oczami wyraźniejsze. Kolejna bezsenna noc, domyślił się, i w dodatku koszmarny poranek. Udział w sekcji zwłok nigdy nie jest miłym przeżyciem, a co dopiero, gdy chodzi o dzieci. Sądząc jednak po jej skupionej minie, Rainie nie miała zamiaru zwalniać tempa. Przypominała mu kogoś. Minęła dłuższa

- Moja córka... W zeszłym miesiącu pochowaliśmy Amandę. - Quincy, tak mi przykro. - Rainie odpowiedziała odruchowo, po czym zacisnęła pięści, żeby nie zrobić niczego głupiego, na przykład żeby nie wyciągnąć do niego ręki. Słyszała o wypadku Amandy. W kwietniu w Wirginii dwudziestotrzyletnia córka Quincy'ego wjechała samochodem na słup telefoniczny. W wyniku tego wypadku straciła część mózgu. W szpitalu podłączono Sprawdź wypisany był zbyt ogólnikowo, więc policjanci próbowali improwizować. A to już się w obecnych czasach nie sprawdzało. Światem zawładnęli prawnicy i gliny musiały za każdym razem liczyć się z ich interwencją. Tak już było. Co prawda, Abe na palcach jednej ręki mógł policzyć, z iloma nakazami rewizji lub aresztowania miał problemy. Pedanteria bywa czasami przydatna. Właśnie szedł umyć ręce, kiedy szef wystawił głowę ze swojego gabinetu. – Sanders? Musimy pogadać. Ciekawe, o co chodzi? Abe przycupnął na skraju twardego plastikowego krzesła. Chwilę potem dowiedział się o istnieniu Bakersville, oddalonego o dwie godziny jazdy na południowy wschód od Portland, małego miasteczka, które nie miało nawet swojej sekcji zabójstw. Siedział milczący i oszołomiony, gdy szef pokrótce nakreślił mu sytuację. Wyglądało na to, że w przeciągu zaledwie kilku lat w stanie Oregon doszło do drugiej szkolnej masakry. Technicy policyjni byli już w drodze, tak samo funkcjonariusze powiatowi