kabriolet na nowojorskiej rejestracji i zbliżał się w zawrotnym tempie.

Halloween przebrała się za kowboja i wszystkim wmawiała, że jest chłopcem. Sandy naprawdę ją lubiła, chociaż mała zwracała się do niej w taki sposób, jakby Sandy była dostojną staruszką. Obróciła talerz w ręku i zaczęła bezmyślnie pocierać drugą stronę. Kiedy przeprowadzili się tu z Shepem jedenaście lat temu, w sąsiedztwie nie mieli wielu małżeństw z dziećmi. Od tamtej pory dzielnica się rozrosła i miejscowe rodziny też. Tylko na ich ulicy Sandy mogła doliczyć się przynajmniej pięciorga maluchów. Dwie dziewczynki z klasy Becky mieszkały zaledwie cztery przecznice dalej. W okolicy było też sporo chłopców, ale większość z nich młodsza od Danny’ego. Becky miała więc towarzystwo, za to Danny’ego trzeba było wozić do kolegów. To wymagało wcześniejszego zaplanowania. A poza tym któreś z rodziców musiało pełnić rolę szofera. Jednak Danny nigdy się nie skarżył. Wydawał się zadowolony, że ma książki, że może zostać w szkole lub pograć na komputerze. Czasami wieczorem Sandy zabierała go na spacer po okolicy. Machali do znajomych. Danny przyglądał się antenom satelitarnym. Czasem ona szła na piechotę, a on pędził na rowerze i popisywał się przed matką jazdą bez trzymanki. Zawsze lubiła te ich wędrówki. Czuła się bezpiecznie, mijając skromne domy ludzi, którzy ciężko pracowali i dobrze znali się nawzajem. Dziś Sandy nie zdobyła się na odwagę, żeby wyjść po gazetę. Bała się spojrzeń sąsiadów. I nie wiedziała, co bardziej może ją zranić – złość czy litość w ich oczach. Została w kuchni, ofiara aresztu domowego. Wyszorowała wszystkie meble na wysoki http://www.pracedekarskie.com.pl Rainie zauważyła, że z włosami w lekkim nieładzie agentka wygląda trochę lepiej. Potem pomyślała, że czeka ją kolejna przegrana bitwa. - Agent specjalny Quincy prosił panią Conner o przybycie - Rodman poinformowała policjanta. - Proszę ją przepuścić i nie zwracać uwagi na to, co mówi, bo najwyraźniej ona też nie jest rannym ptaszkiem. - Ależ ja lubię poranki, tylko nie cierpię pewnego gatunku ludzi. - Proszę za mną. Policjant ważniak z miną obrażonego podniósł taśmę. Rainie odwdzięczyła mu się triumfalnym uśmiechem, ale zanim weszła do środka, jej twarz znów przybrała poważny wyraz. Ledwo weszła do korytarza, poczuła ciężki odór krwi. Odrzuciło ją. Przez chwilę stała bez ruchu. Agentka Rodman też się zatrzymała. Miała cierpliwy, prawie miły wyraz twarzy. W tej chwili Rainie

wami łazić. - Co teraz zrobisz? - spytała Kimberly. - Przekażę jego rysopis odpowiednim służbom. Potem przez kilka dni będę tu przychodził. Jeśli znów go zobaczę, znajdziemy jakiś powód, żeby go aresztować. Wtedy pohamujemy go chociaż na trochę. - Chcę do domu - pisnęła Amanda i zaczęła płakać. Sprawdź rozwodzie zaczął się tu stołować. A po chwili Rainie dostrzegła Abe’a Sandersa. Siedząc samotnie przy stoliku w kącie sali, w jednej ręce trzymał telefon komórkowy, a drugą walczył z piersią kurczaka. Między rzucanymi do telefonu słowami chrupał surową marchewkę prosto z plastikowej torebki. Rainie wypatrzyła też pojemniczek z sałatą. Detektyw stanowy podróżował z własnymi warzywami! Teraz miała już pewność – Abe Sanders był cholernym diabłem. – Tak, słyszę pieska – mówił z pewnym zniecierpliwieniem do telefonu. – Nie, Saro, nie musisz podsuwać mu słuchawki. Nie, nie. Hej... – Jego głos nagle przeszedł na wyższe rejestry. – Cześć Murphy. Tak, dobry piesek. Bardzo dobry. A teraz daj mi mamusię. Daj mamusię... Saro, no nareszcie. Tak, tak, przywitałem się, ale to przecież tylko pies, na litość boską. Nie rozumie cudów techniki takich jak AT&T. Tak, oczywiście. Popiskuje teraz? Dlaczego? Co się stało? Co takiego? Naprawdę? – Sanders wydawał się zaskoczony, a potem w jakiś nieśmiały sposób zadowolony. – Murphy co rano chodzi po domu i mnie szuka?