Jak mogła tak stchórzyć?

Z budynku została tylko skorupa z poobijanym tynkiem. Minął stertę gruzu, zajrzał w ziejącą dziurę po drzwiach. Wewnątrz z budynku pozostał sam szkielet. Pod jego stopami stękały zużyte deski, pod sufitem dostrzegł dowody bytności nietoperzy. Między deskami dostrzegł zardzewiałe rury i kable. Remont przerwano nieoczekiwanie. Z powodu recesji? Na zewnątrz zatrzymał się przy tablicy informującej, że powstanie tu centrum handlowe, ale minęła już wyznaczona data otwarcia i stało się jasne, że inwestor się wycofał, i tak ze szpitala pod wezwaniem świętego Augustyna została smutna ruina. Aparatem w telefonie zrobił kilka zdjęć – tabliczki, budynku, okolicy – zapisał je i wysłał Montoi, Żałował, że nie ma przy nim Hayesa. O wiele łatwiej byłoby korzystać z pomocy kolegów z Kalifornii, niż zawracać głowę Montoi w Nowym Orleanie. Ale na LAPD nie miał co liczyć. Na razie. Wsunął telefon do kieszeni, wrócił do samochodu z obolałą nogą i odjechał z opuszczonego placu budowy. Rozdział 19 Olivia wcale nie czuła, że jest w ciąży. Jej ciało wcale się nie zmieniło, w każdym razie nie zewnętrznie. Nie miała mdłości, nie była zmęczona, gdyby nie test ciążowy, nie miałaby pojęcia, że spodziewa się dziecka. Test czy raczej testy. Zrobiła je trzykrotnie, przy czym każdy pochodził od innego producenta. I każdy potwierdzał, że owszem, jest w ciąży, choć http://www.profesjonalna-ortopedia.com.pl Dużo by dała, żeby teraz wrócił jej ten dar. Spojrzała na zegarek. W Los Angeles dochodzi wpół do drugiej nad ranem. Czy Bentz już śpi? A może o niej myśli? Czy ugania się za marzeniem? Położyła dłoń na ciągle jeszcze płaskim brzuchu; ciekawe, czy ona, Bentz i dziecko będą kiedykolwiek prowadzili normalne życie. A co to za pomysł? Wiedziałaś, w co się pakujesz, wychodząc za pracoholika. Z westchnieniem zamknęła oczy zdecydowana, że odpręży się ponownie zaśnie. I rzeczywiście, zapadała w drzemkę, gdy zadzwonił telefon. Uśmiechnęła się do psiaka: – On pewnie też nie może spać. Podniosła słuchawkę. – Cześć. – W jej głosie słychać było uśmiech widoczny na twarzy. – Wiesz, co twój mąż wyprawia w Kalifornii? – zapytał ochrypły kobiecy głos. – Co? – Olivia nagle oprzytomniała. Włosy stanęły jej dęba. – Kto mówi? – Szuka jej. A wiesz dlaczego? Bo ona jest jego prawdziwą miłością nie ty. Jennifer.

171 wygląda zdecydowanie lepiej. Przydałoby się pociągnąć usta szminką. Otworzyła szafkę i pogrzebała w kosmetykach. Tylko trzy szminki. A miała cztery. Brakowało jej ulubionej, różowej, tej, którą można kupić wyłącznie u Maxxella. Trochę zdziwiona jeszcze raz przeszukała szafkę. Różowej szminki nie było. Trudno, użyję malinowej, pomyślała. Tamta na pewno jeszcze się znajdzie. Ostatnio ciągle coś gubiła, zapodziała telefon komórkowy, kosmetyki, ulubione buty... - Tak to się właśnie zaczyna, wariatko - burknęła, wkładając spodenki i T-shirt. Ślady na nadgarstkach zagoiły się trochę, już nie musi chodzić z długimi rękawami. Przechodząc obok pokoju Jamie, zauważyła, że drzwi są zamknięte... dziwne. Caitlyn rzadko je zamykała, zwykle były otwarte, żeby zawsze mogła tam zajrzeć i przypomnieć sobie swoją małą córeczkę. Ale przecież wczoraj wpadła Kelly, tak? Na pewno? Otworzyła drzwi i zalała ją fala wspomnień. „Mamusiu, mamusiu, poczytaj mi bajkę. Tę o króliczku!” Córeczka stanęła jej w oczach jak żywa, z promienną buzią, burzą jasnych loczków, słodkim uśmiechem. Caitlyn już miała wyjść, z boleśnie ściśniętym sercem, gdy spojrzała na łóżko... coś było nie tak... czegoś brakowało... króliczek. Ulubionego pluszaka Jamie nie było na łóżku ani na regale, ani... Mamusiu? Gdzie jesteś? Znów usłyszała w głowie przerażony głos Jamie. Czy jej córeczka... Nie, czy ktoś udawał jej córeczkę, czy to tylko wytwór jej wyobraźni? Jak to Lucille kiedyś powiedziała? „Ty też je słyszysz, Caitlyn, wiem, że słyszysz. Duchy, one do ciebie mówią”. Lucille jest trochę pomylona, wszyscy tak uważają, i tylko dlatego może wytrzymać z matką. Mogła. Ale głos Jamie był taki rzeczywisty. Dzwoniła... Caitlyn pobiegła do sypialni jeszcze raz sprawdzić numery dzwoniących, ale wszystkie zostały wykasowane. Ktoś to zrobił. Nie ona. Pamiętałaby. Mówiłam ci, Caitie-Did, jesteś kurewsko pomylona! Ile razy słyszała w głowie oskarżycielski ton Kelly. Setki? Tysiące? Zdruzgotana, przeszła przez korytarz i podeszła do komputera. Otworzyła pocztę i zobaczyła kilka wiadomości od Kelly. Hej, śpiochu! Co z tobą? Sama mam sobie przyrządzić martini? Wpadłam do ciebie, ale ty robiłaś za śpiącą królewnę. Zadzwoń do mnie. Buziaki, Kelly. Kelly tu była? Czy to ona wzięła szminkę i króliczka Jamie? Czy... Tak, na pewno. Otworzyła drugą wiadomość. Zapomniałam napisać, że zajęłam się detektywem Reedem. Co? O, Boże! Przyszedł, gdy spałaś, i kazałam mu spadać. Udawałam ciebie i powiedziałam, że nie będę z nim rozmawiać bez adwokata. Nie, to się nie zgadzało. Caitlyn pamięta przecież, że przyszedł detektyw Reed. I to ona kazała mu wyjść. Na pewno? Spała, a potem... a potem, o nie! Strach chwycił ją za gardło. Zanim zaczniesz prawić mi kazanie, uspokoję cię. Ten glina to kupił, tak samo jak kilka dni temu ta wkurzająca dziennikarka, Nikki Gillette. Oj, niedobrze. Kelly uwielbiała przesadnie dramatyczne gesty i mistyfikację. Do zobaczenia. Buziaki. Pa! Caitlyn wyłączyła komputer i objęła głowę rękami. Kelly zaczyna stwarzać problemy. Ale przecież zawsze tak było. 172 No dobra, stwarza coraz więcej problemów. Gdyby tylko porzuciła tę grę pozorów, pogodziła się z rodziną. Wszystko byłoby prostsze. Ale to się nigdy nie stanie. Nigdy. Spróbowała zadzwonić do siostry, ale odezwała się tylko cholerna sekretarka automatyczna. Tym razem Caitlyn nawet nie zostawiła wiadomości. Po co Kelly miałaby kraść jej rzeczy? Szminkę? Ulubionego pluszaka Jamie? To nie miało sensu, chyba że... chyba że Kelly próbowała namieszać jej w głowie... ale dlaczego? Bo zabiła Josha i chce cię wrobić, chce, żeby wyglądało, że łamiesz się i... - Nie! Caitlyn nie chciała w to uwierzyć. Zbiegła po schodach. Zapaliła światło w kuchni. Na blacie stały dwa puste kieliszki po martini i otwarty słoik oliwek. Zamarła na progu. Przeszedł ją dreszcz. Nie pamięta, żeby piła z Kelly. Nie piłaś. Spałaś. Ale przecież rozmawiała z detektywem Reedem. Przed czy po Kelly? O Boże. Opadła na stojące w kącie krzesło. Oskar patrzył na nią pytająco i walił ogonem o podłogę. - Ona musi z tym skończyć! - Caitlyn pochyliła się i niemal bezwiednie i podrapała psa za uszami. - Musi. Ale sama, z własnej woli, nigdy tego nie zrobi. Zbyt dobrze się bawi. Od tamtego wypadku cały czas się świetnie bawi. Ale dość tego. Ktoś ją musi powstrzymać. Tym kimś będziesz ty. - Nie mogę - jęknęła Caitlyn. - Po prostu nie mogę! Jej własne życie rozpadało się na kawałki. Wszystko się waliło. Dopadła ją klątwa Montgomerych, rodzinny obłęd, przed którym nie było ucieczki. Spanikowana, roztrzęsiona, ukryła twarz w dłoniach. Na miłość boską, nie załamuj się. Nie teraz! Podskoczyła na dzwonek telefonu. Cholerni dziennikarze! Zerwała się i chwyciła za słuchawkę, zanim rozległ się drugi dzwonek. - Halo? - warknęła. - Caitlyn? - Głos Adama był łudząco bliski. Do oczu napłynęły jej łzy, odetchnęła z ulgą. Tego właśnie potrzebowała. Więc czemu na dźwięk jego głosu chciało jej się płakać? - Cześć - wykrztusiła niewyraźnie, powstrzymując łzy. - Dobrze się czujesz? Nie! Niedobrze. I nigdy nie będę się dobrze czuła. Kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedzieć! Przycisnęła słuchawkę do ucha, osunęła się wzdłuż szafki i usiadła na podłodze. - Dowiedziałem się o twojej mamie - powiedział. - Bardzo mi przykro. - Mnie też - przyznała. - Pomyślałem, że chciałabyś porozmawiać. - Tak. Chcę. - Skinęła głową, choć nie mógł tego zobaczyć. Musiała się z nim spotkać, dotknąć go, poczuć, że ma w nim oparcie. Że może mu zaufać. Zaufać? Odbiło ci? Facetowi, który wciska swoje wizytówki na pogrzebie? Psychologowi, który szuka klientów na cmentarzu? Daj spokój, Caitie-Did, to głupota. Chcesz go zobaczyć, bo masz na niego ochotę, i tyle. W głowie rozbrzmiewał jej głos Kelly. Ostatnio siostra odgrywała jednocześnie rolę sumienia i kata. 173 - Mogę przyjechać za pół godziny - powiedział, a jego ciepły ton wzruszył ją. Nawet nie przypuszczała, że mężczyzna może być taki delikatny i troskliwy. - A może wolisz przyjść do mnie? Rozejrzała się po domu, puste kieliszki, na wpół opróżnione butelki, zabłocona przez psa podłoga w kuchni, i wciąż czuła niepokój, wciąż miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. - A może spotkamy się gdzie indziej na neutralnym gruncie - podpowiedział. - W gabinecie albo w kawiarni? - Wiesz co, a może byś przyjechał po mnie? - Wytarła dłonią resztki łez. - Wtedy zdecydujemy. - Zgoda. Odłożyła słuchawkę, wstała i zacisnęła zęby. Musi się trzymać. Musi znaleźć w sobie siłę, żeby się z tym wszystkim uporać. Przegnała dręczące ją demony i zaczęła krzątać się po kuchni. Włożyła kieliszki do zmywarki, butelki wstawiła do szafki, mokrą ścierką wytarła blat i podłogę. - Zadanie wykonane! - Obrzuciła kuchnię pobieżnym spojrzeniem. - Niemożliwe okazało się możliwe. - Brudną szmatę wrzuciła do kosza na pranie, poszła na górę, przebrała się w długą bawełnianą sukienkę i wygrzebała pasujący do niej sweter, który zasłaniał skaleczenia na nadgarstkach. Przyjrzała się sobie krytycznie w lusterku. Kilka pociągnięć tuszem do rzęs i trochę różu - na nic więcej nie miała czasu. A włosy - lepiej dać sobie spokój. Zbiegła na dół i wykręciła numer Oak Hill. Hannah siedziała tam sama, naprawdę sama, po raz pierwszy w życiu. Caitlyn chciała sprawdzić, jak sobie radzi. Hannah często była nieznośna, ale kto nie był? Kelly, Amanda i Troy też nie są tacy znowu idealni. Jeden sygnał. Czekała, przyglądając się paznokciom. Drugi. - No, odbierz. - Nic z tego. Trzeci,.. Czwarty... Włączyła się sekretarka. Caitlyn usłyszała delikatny, melodyjny głos matki. - Dodzwoniliście się do państwa Montgomerych w Oak Hill. Jeśli zechcecie zostawić swój numer telefonu i nazwisko, oddzwonimy... Mama. Serce jej się ścisnęło. Mama nie żyje. Jak to możliwe? Przypomniała sobie, jak siedziała jej na kolanach. Zapach perfum mieszał się z zapachem dymu papierosowego, a w zielonych oczach matki mieszkał smutek. Pamiętała też noce, gdy budził ją odgłos kroków w holu. Czasami kroki były złowieszcze, przerażające, zatrzymywały się pod jej drzwiami, a potem wślizgiwały do środka. Czasami były to kroki matki, która nie mogąc zasnąć, chodziła po schodach i po korytarzu na piętrze... Z zamyślenia wyrwał ją głośny sygnał sekretarki automatycznej. - Hannah? Jesteś tam? Mówi Caitlyn. Chciałam tylko zapytać, jak sobie radzisz. Odbierz, jeśli tam jesteś, dobrze? - Czekała. Nikt nie podniósł słuchawki. - Hannah? Oddzwoń do mnie. Aha, jeśli nie będzie mnie w domu, zadzwoń na komórkę. Proszę, zadzwoń. Odłożyła słuchawkę z niewyraźnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Ale to przecież żadna nowość. Ostatnio wszystko było nie tak. Przed domem zatrzymał się samochód i w tym samym momencie Oskar zaczął szczekać nieprzytomnie. - Zostajesz - powiedziała. Usłyszała kroki na schodkach, a zaraz potem rozległ się dzwonek do drzwi. Wyjrzała przez wąskie okienko i zobaczyła Adama. Jego ciemne włosy błyszczały w świetle lampy. Stał z rękami w kieszeniach, miał na sobie dżinsy, ciemny sweter i adidasy. Sprawdź Jayem, jeśli akurat wykładał kryminologię. Wtedy zatrzymywał się u niej. Większość czasu mieszkał w Nowym Orleanie, gdzie pracował w laboratorium kryminalistyki. W grudniu wezmą ślub, a gdy Kristi skończy studia, zamieszkają na stałe w Nowym Orleanie. Oby do tego czasu skończyła pisać swoją pierwszą książkę, powieść kryminalną opartą na faktach. Ale najpierw ojciec. Co on wyprawia? Myślała o tym, wyjmując z bagażnika torbę z zakupami. Wbiegła na trzecie piętro. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do O1ivii, macochy, ale między nimi nie zawsze się układało. Lepiej będzie porozmawiać w cztery oczy, tylko kiedy? Skończyła właśnie układać w zamrażalniku tanie niskokaloryczne gotowe dania obiadowe, gdy zobaczyła kota za oknem. Czarny cień wślizgnął się do środka i pozwolił pogłaskać. W tym momencie rozdzwonił się telefon. – Halo? – rzuciła do słuchawki. Houdini zeskoczył z jej kolan.