- Moje ¿ycie... moje ¿ycie zupełnie sie odmieniło.

- Dobrze, Marla, skoro nalegasz - rzekł chłodno. - My, to znaczy ty i ja, bylismy kochankami. - Co? - wykrzykneła. Nie, nie, nie... na pewno nie! To niemo¿liwe. Miała romans z bratem swojego me¿a? A jednak musiała przyznac, ¿e było w nim cos atrakcyjnego... pociagajacego. - Nie przejmuj sie tym. To stara historia - dodał Nick. – Rzuciłas mnie dla Aleksa. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Słyszała przyspieszone bicie własnego serca. Chciała zaprzeczyc, ale wyraz jego ciemnych oczu, otwartosc, jaka w nich dostrzegła, przekonały ja, ¿e to prawda. Opadła na poduszki. Zrobiło jej sie słabo. 88 - Kiedy to było? - Pietnascie lat temu. - A potem? - spytała. - Nic. Odetchneła głeboko. - Pytałas - przypomniał jej. http://www.protezy-zebowe.com.pl/media/ Alex przez chwile rozgladał sie, marszczac brwi, potem zajrzał do stojacego w furgonetce wiadra z krabami. Nie wygladał na przekonanego. - Kilka lat temu udało ci sie pomóc kilku korporacjom. A mnie teraz, niezale¿nie czy mi ufasz, czy nie, bardzo przydała sie ta porada. Cherise i Monty nie sa zachwyceni faktem, ¿e zostali wyłaczeni z interesów. Wydawało im sie chyba, ¿e 25 skoro nosza nazwisko Cahill, to zawsze nale¿y im sie kawałek tortu. - Cherise i Monty. Swietnie. - Od poczatku było zle, a teraz wszystko szło w jeszcze gorszym kierunku. To dosc naturalne, jesli sie nale¿y do tej rodziny. Nick oparł sie o

sprawiła, że utracił policyjną odznakę. Weszła do środka, a za nią, z wywieszonym ozorem, Crockett, i, Nevada niemal bezszelestnie. - Mam black velvet albo Jacka danielsa - zaproponował, otwierając staromodną szafkę przy frontowych drzwiach. - Mowy nie ma. Wyciągnął opróżnioną w połowie butelkę, whisky. - Perrier? Chardonnay? Sprawdź dół w kształcie podkowy i kamienny rożen, który już zaczynał się kruszyć. Na sznurze rozpiętym między domem a tyczką na podwórzu suszyła się bielizna. Za ogrodzeniem kilka błyszczących w słońcu koni piło wodę z cementowego koryta. Ażurowe drzwi zaskrzypiały i stary pies zamachał ogonem na widok swego pana. Nevada wyszedł z kuchni. Niósł dwie różnej wielkości szklanki wypełnione lodem i mętna bursztynową cieczą, raczej nieprzypominającą herbaty. Podał jej szklankę. - No dobrze, opowiadałaś mi o swoim dziecku. - Z surową miną usiadł na krześle i oparł zniszczony obcas buta na beczułce pod drzwiami. - O naszej córce. Shelby zesztywniała. Nie miała zamiaru dać się zastraszyć, odparła więc: - Zgadza się, Nevada. Już ci mówiłam, myślałam, że ona nie żyje. - Czyżby nie było cię przy tym? - Nie widziałaś, jak się rodziła? - Ja... byłam pod wpływem leków. - Cholera. - Rzucił jej wymowne spojrzenie, a potem szybko strzepnął palce, sugerując, żeby mówiła dalej.