latawce z Chin. Idziesz do sklepu, wpada ci w oko niesamowicie droga,

werandy. Podwórze oświetlały gigantyczne reflektory, a mężczyźni w granatowych kurtkach przeczesywali teren cal po calu z latarkami w rękach. Quincy widział tę scenę setki razy, ale wciąż wydawała mu się zupełnie surrealistyczna. Nigdy dotąd nie był u Rainie. Nic więc nie powinno mu się tutaj z nią kojarzyć. Jednak kiedy spojrzał na strzeliste sosny, natychmiast stanęła mu przed oczami i zdjął go nagły ból. Jej bezbronne oczy, dumnie uniesiona głowa. Tyle niedokończonych spraw. Musiał wyciągnąć rękę, żeby nie stracić równowagi. Po chwili całym wysiłkiem woli zdołał powrócić do rzeczywistości. – Znaleźli coś? – zapytał Sandersa. – Tak, pod werandą. Quincy ruszył za detektywem. Natknęli się na Shepa. – Stał skulony z zimna, z brodą wciśniętą w kołnierz kurtki. Luke miał rację. Shep wyglądał, jakby był ciężko chory. Jeśli maczał palce w ucieczce syna, akcja nie odbyła się zgodnie ż planem. Policjanci zaczęli przekopywać obszar pod werandą, jakby prowadzili obiecujące prace archeologiczne. Zbierali odciski, gromadzili i segregowali wszelkie możliwe ślady. Wywozili stosy ziemi. – Wygląda to na świeży grób – wyjaśnił Sanders. – Tuż pod werandą. Ale na razie znaleźliśmy tylko jakieś stare włókna i żwir. Chłopcy cały czas szukają. Quincy zerknął na Shepa. Szeryf zaciskał usta. Agent nagle zrozumiał. Patrzyli na miejsce ostatniego spoczynku człowieka, który zabił matkę Rainie. Quincy wiedział już, kto http://www.przydomowa-oczyszczalnia.info.pl/media/ Zaniemówili oboje, a Quincy podniósł wzrok znad komputera. Na jego twarzy pojawił się na chwilę jakiś nieokreślony grymas. - Dzień dobry, Rainie - powiedział spokojnie. W torebce są croissanty, jeśli chcesz... Pokręciła głową. - Dawno wstaliście? - Parę godzin temu - Quincy unikał jej wzroku. Nie przeszkadzało jej to, bo sama też nie potrafiła spojrzeć mu w twarz. Pewnie się zdziwił, kiedy zobaczył, że ona śpi przytulona do niego. Czy było mu miło? A może uznał to za rozwiązanie czysto praktyczne, skoro Kimberly zajęła kanapę. Rainie uważnie przyglądała się logo restauracji Starbucks na swojej filiżance. - Do czego doszliście? - spytała. - Opracowujemy bazę danych.

czy dotarło do niej to, co powiedział. - Co z ręką agentki Rodman? - zapytała. - Nie wiem. Montgomery wyznał, że spryskał słuchawkę jakiś żrącym środkiem chemicznym. Poparzył jej palce i część dłoni. Nie wiem, czy to się zagoi. - Prawa ręka. Mogą być trwałe uszkodzenia albo szramy. Sprawdź się mu. W aktach zapisano, że jego iloraz inteligencji wynosi sto trzydzieści czyli całkiem przyzwoicie. Problem tkwi w wykonaniu. Jak to się nazywa w dzisiejszych czasach? Dlaczego idiota może prowadzić dobrze prosperu¬ jącą firmę, a geniusz nawet nie potrafi znaleźć swoich skarpetek? - Chodzi o EQ, czyli iloraz inteligencji emocjonalnej. - Inteligencja emocjonalna - powtórzyła Glenda, wywracając oczami. - To jest to! Albert jej nie posiada! Z raportów dotyczących czterech innych spraw wynika, że brakuje mu koncentracji, pilności i podstawowych umiejętności organizacji pracy. W ciągu dwudziestoletniej kariery w biurze podpadał sześć razy. Zawsze tłumaczył się tak: wcale nie jestem niekompetentny, tylko przełożony chce mnie wykończyć. - Albert Montgomery, chodząca reklama degradacji rządu. Glenda wreszcie się uśmiechnęła.