CONNER: Danny, zabiłeś te dziewczynki? Strzelałeś do dzieci?

– Cud, nie cud, ale dzisiaj do gołej dupy cię ogram, a potem puszczę w miasto! – Po moim trupie – warczy Gruszczyński, jakby chciał sczerniałymi siekaczami odstraszyć Podhoreckiego od worków z pieniędzmi. Zegna się z nimi jak z trumną kochanki i podaje bankierowi. Jest nim jak zwykle stary Józef Swiderski, który dla dodania powagi urzędowi stara się ugładzić chłopskie niechlujswo i zmusić do posłuchu ostatni pluton siwych włosów. Dawny czwartak, głodny i obdarty, przed pięcioma laty zjawił się w szulerni na Saint-Estèphe. Przywabił go szyld dobroczynnego Towarzystwa Mąki i Wody, który jest przykrywką dla prawdziwej działalności Gruszczyńskiego. Swiderski mąki tu nie 22/86 znalazł ani wody, za to uczciwą, powiedzmy, pracę i dach nad głową. http://www.psychopedagogika.pl/media/ spodobalibyście się sobie. A opowiadam o Lwie Nikołajewiczu dlatego, że Biesy są teraz u niego. Nie będę więc wiedział, jak się skończył spisek Wierchowieńskiego. Żal, oczywiście, ale już strasznie pożądliwie mój nowy znajomy patrzył na książkę – widać było, że chce poprosić, ale nie śmie. No to mu ją dałem. Tak czy inaczej – na czytanie powieści czasu nie mam, jestem tu przecież przysłany w charakterze egzorcysty przez Świętą Inkwizycję. Ty zaś, szejku ul-Islamie, nie myśl sobie, że ja tu tylko po restauracjach i kawiarniach przesiaduję i na Księżniczkę Marzeń się gapię (o Cudowna, gdzieś ty?). Ja już cały Kanaan złaziłem, a Wyspę Rubieżną ze wszystkich stron przez lornetę obejrzałem, omal z łódki w wodę nie chlupnąłem. Widziałem wszystkich trzech pustelników, jak z nory swojej wyłażą i zażywają przechadzki. Skurczeni we dwoje, ledwie kuśtykają, nie ludzie, tylko krety jakieś. Mogę się pochwalić: przełożony tych świętych starców (nosi kaptur oblamowany białym szlaczkiem)

chciał siedzieć przy niej. Wspaniałe dzieciaki. Dwoje wspaniałych dzieci, a razem z nimi dwieście pięćdziesięcioro innych równie wspaniałych. I żadne nie ma więcej niż czternaście lat... Nie, nie w Bakersville. Chuckie miał rację: takie rzeczy nie zdarzają się w Bakersville. – Obejmę dowództwo – zgodziła się cicho. – Dzięki, Rainie. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Sprawdź – Ja, wasza przewielebność, w swoim postępowaniu trzymam się poglądu, że mnich powinien być jak zmarły wśród żywych. Nieustanne prace dla pomyślności wspólnoty i modlitwy – oto jego bytowanie, i niczego więcej mu nie potrzeba – mówił ojciec Witalis, widocznie odpowiadając na jakieś pytanie czy może wyrzut. – Dlatego dla braci surowy jestem i swobody im nie daję. Kiedy postrzyżyny przyjmowali, sami się swej woli wyrzekli ku chwale Bożej. – A ja z tobą, ojcze czcigodny, zgodzić się nie mogę – żywo odpowiedział Mitrofaniusz. – Po mojemu mnich powinien być żywszy od każdego świeckiego, bo to on właśnie żyje prawdziwym, to jest duchowym życiem. I ojciec do swoich podopiecznych też powinien z szacunkiem się odnosić, bo każdy z nich posiada wzniosłą duszę. A tu się ich do ciemnicy sadza, głodem morzy i jeszcze, powiadają, po mordach okłada. – Władyka zerknął na dorodnego zakonnika, który siedział na prawo od archimandryty. Polina wiedziała, że jest to groźny ojciec Triadiusz, szafarz monasteru. – Na takie rękoczyny pozwolić nie mogę.