postawił go na nogi i raz-dwa wprowadził w czyn surowy zamiar. Dopiero kiedy święty

przeszkód. I niedługo potem drogą wiodącą z Nowego Araratu do Mierzei Postnej szedł już, kuląc się pod lodowatym wiatrem, chudziutki mniszek w czarnym, rozwiewającym się habicie. Niebo ciemniało coraz szybciej. Jakkolwiek Pelagiusz przyspieszał kroku, nieprzejrzysta kurtyna przysuwała się do beznamiętnego oblicza nocnego świecidła bliżej i bliżej. Dwie sprawy niepokoiły nowicjusza w związku z nadciągającą ciemnością. Czy jego wyprawa nie będzie daremna, czy złoczyńca nie zrezygnuje z odgrywania Wasiliska? A jeśli mimo wszystko się pojawi, to czy nie należało zabrać ze sobą pułkownikowego rewolweru? Po co ma bez pożytku leżeć w sakwojażu, między żelaznymi skrzynkami? Z nim na opustoszałym, ciemnym brzegu byłoby o wiele raźniej. Głupstwa – powiedział do siebie Pelagiusz. Przecież nie będzie strzelać do żywej duszy dla ratowania własnego życia. I młody mnich przestał myśleć o rewolwerze, niepokoił się teraz tylko o księżyc, który jednak schował się za chmurę. Każdy stały mieszkaniec Kanaanu powiedziałby Pelagiuszowi, że przy północnym wietrze księżyc nie ma szans i już za nic nie wyjrzy, najwyżej na kilka króciutkich chwil, a i to nie w pełni, tylko poprzez jakiś niezbyt gęsty obłoczek. Jednak porozmawiać z doświadczonymi ludźmi o zachciankach księżyca nad Jeziorem Modrym nowicjusz nie miał okazji i dlatego na srebrzystomleczne sklepienie popatrywał mimo wszystko z pewną nadzieją. Na początku mierzei Pelagiusz zgiął się jak najniżej, przylgnął do samej ziemi. Przypadł http://www.rejack.pl W kieszeni zadźwięczał breguet: raz głośniej, dwa razy cichutko. Doskonała maszynka, prawdziwe cudo szwajcarskiego geniuszu mechanicznego, otrzymane w darze od ojca Mitrofaniusza na dziesięciolecie ślubu. Dźwięki oznaczały, że teraz jest wpół do drugiej po południu. Czas było iść do przełożonego Nowego Araratu. * * * Rozmowa z ojcem Witalisem okazała się krótka i nieprzyjemna. Archimandryta, spotykając się z urzędnikiem gubernialnym, już był w stanie silnego rozdrażnienia. Właściwie tak to sobie obmyślił Matwiej Bencjonowicz: bezapelacyjnym tonem listu i dokładnym wskazaniem godziny spotkania wyprowadzić nowoararackiego władcę z równowagi – z jednej strony przypomnieć mu, że jest inna władza, wyższa od przeorskiej, z drugiej zaś sprowokować ojca Witalisa do gwałtownych i niepowściągliwych wypowiedzi. A nuż się uda i dzięki temu szybciej będzie można się dobrać do istoty sprawy niż za pomocą reweransów i owijania w bawełnę.

maleńkich królestw, a resztki ich zdolności analitycznych zanikały, gdy w piątkowe wieczory patrolowali stadiony piłkarskie. Quincy natomiast był aroganckim agentem federalnym, któremu płacono tyle, że mógł patrzeć z góry na przedstawicieli wszystkich innych rodzajów organów ścigania. Zjechali z wiejskiej szosy. Pola ustąpiły miejsca domom mieszkalnym. Kilka minut później ujrzeli przed sobą duży biały budynek szkoły. Żółta taśma policyjna otaczała parking, Sprawdź przewielebnego do zuchwałego młodzieńca i chociaż w głębi duszy był oczywiście urażony, to jednak znalazł w sobie dość ironii, żeby zażartować: „Władyka może i rad by był mieć mnie za syna, ale wtedy przecież musiałby na dodatek przyjąć tuzin wnucząt, a na taki wyczyn mało kto się odważy”. Przebywając ze sobą, Mitrofaniusz i Alosza najbardziej przypominali (niech będzie mi wybaczone tak pozbawione szacunku porównanie) wielkiego starego psa i czupurnego szczeniaczka, który, swawoląc, to chwyci rodzica za ucho, to zacznie się na niego wdrapywać, to capnie go drobnymi ząbkami za nos; do czasu olbrzym znosi te zaczepki bez protestu, a kiedy szczeniak już za bardzo się rozbryka, to warknie na niego albo przyciśnie do podłogi mocną łapą, ale leciutko, żeby nie zmiażdżyć. * * * Nazajutrz po ważkim spotkaniu przy herbacie biskup musiał wyjechać w pilnych sprawach do pewnej oddalonej od miasta instytucji dobroczynnej, ale o swej decyzji