Wreszcie opuściła ręce. Popatrzyła na niego z ukosa.

W końcu na samym skraju złomowiska znaleźli ciemnozielony wrak. Góra metalu nie przypominała już samochodu. Tył wozu odcięto i prawdopodobnie zespawano z przodem jakiegoś innego w gabinecie samochodowego doktora Frankensteina. Explorer nie miał już drzwi, przednich foteli ani kół. Przypominał rybi łeb ze szkieletem. - Straszne - mruknął Amity. - Nie traćmy czasu. - Słusznie. Amity rozłożył swoje narzędzia. Z dumą wyciągnął dwie pary rękawi¬ czek lateksowych, chociaż -jak pomyślała Rainie - było już trochę za późno na zabezpieczanie śladów. Miał też scyzoryk, śrubokręt, klucz francuski i - co ciekawe - szkło powiększające. Podał jej śrubokręt i bez słów wzięli się do roboty. Najpierw zdemonto¬ wali osłonę słupka, odsłaniając miejsce zamocowania pasa bezpieczeństwa! kierowcy. Rainie pociągnęła za pas i - zgodnie z tym, co wcześniej mówi| Amity - pas wyciągnął się bezwładnie. Amity poświecił latarką, a Rainie wzięła szkło powiększające. Popatrzyła przez nie na wnętrze automatu. Pol tern spojrzała ponuro na Amity'ego. Rysy i zadrapania wskazywały, że jui| wcześniej ktoś tu grzebał. - Niniejszym uroczyście przyrzekam - mruknął Amity - że od tej pory http://www.restauracjabracka.pl Oczy Amity'ego wyraźnie się zwęziły. - Właściwie... - Drzwi dały się otworzyć? - Oczywiście. - I szukał pan na nich odcisków? - Tam są gęste krzaki. Niewiele widziałem. - Ale szukał ich pan, szeryfie? Dlaczego pan szukał? Szeryf Amity umilkł. W końcu powiedział: - Nie wiem. AA - Miączy nami. - Nie wiem. - Zupełnie prywatnie. Dalej badał pan tę sprawę, nawet wtedy, gdy wiedział

tego zrobić. Wiedziała, że również Kimberly nie jest w stanie tego zrobić. Patrzyły na człowieka, który przeżywa największe katusze i nie mogły mu pomóc. Rozłączył się. Przyłożył słuchawkę do szyi, jakby ten plastikowy przedmiot był czymś szczególnym. 162 Sprawdź spytał Everett. - Nic mi nie jest! - Quincy spróbował jeszcze raz, ale jego głos nadal brzmiał dziwnie, inaczej niż zawsze. Mówił jak człowiek zdesperowany. Jak zdesperowany ojciec. A potem przyszła mu do głowy pewna myśl. To było coś jak instynkt, oczywiste, chociaż nie całkiem zrozumiałe. Jemu o to chodziło! Quincy czuł w kościach, że podejrzanemu chodzi o niego. Facet rozpoczął atak nie po to, żeby trudniej go było odnaleźć, ale żeby się trochę zabawić. Zrobił to po to, żeby znaleźć najgłębszą ranę Quincy'ego i zacząć ją rozdrapywać. Quincy oblizał wargi i jeszcze raz spróbował się opanować. - Posłuchajcie. Tu nie chodzi o moją córkę. Podejrzanemu nie zależało na niej. Informacje rozpowszechnił dla taniego dreszczu emocji. - Więc wiesz, kto to jest? - Glenda Rodman była gotowa go przyszpilić.