Hayes wsiadł do wozu, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszał z miejsca, gdy zadzwoniła

– Moim chłopaku? Fernando? – On to wszystko wymyślił. Roześmiała się. – Nie wymyśliłby, co zjeść na śniadanie. To nie on – prychnęła pogardliwie. – Więc kto? Zmrużyła oczy z wyrachowaniem. Po chwili podjęła decyzję, westchnęła. – Ktoś, kogo znał. Kobieta. – Co za kobieta? – dopytywał się Bentz. Jada zmierzyła Montoyę pogardliwym wzrokiem. – Odłóż to. Schował broń i wyjął z jej dłoni kluczyki do samochodu. – Ktoś ci płacił, żebyś doprowadzała mnie do szału. – Chyba tak. – Wzruszyła ramionami. – Wiesz, że tak! – Boże, najchętniej wydarłby z niej prawdę siłą. – Posłuchaj, jesteś w nie lada tarapatach. – Czy ona tego nie pojmuje? – Zginęli ludzie. – Wyjął z kieszeni zdjęcie uwięzionej O1ivii, podsunął jej pod nos. – Proszę, zobacz moją żonę. Tę, która zaginęła. Porwała ją twój a przyjaciółka, ta, która cię wynajęła. – W jego głosie wyczuwało się wściekłość. Dłoń z fotografią drżała. – To nie jest moja przyjaciółka. – Jada pobladła wpatrzona w fotografię. Skrzywiła się, widząc strach w oczach O1ivii i zdartą skórę wokół jej ust. – Mamy jeszcze inne zdjęcia – ciągnął Bentz niskim, groźnym głosem. http://www.restauracjaplaza.pl I strasznie ją to wkurzało. Owszem, była też smutna, przyznawała to, pokonując gruntową drogę starym fordem rangerem z trzystoma tysiącami kilometrów na liczniku, z którym niedługo będzie musiała się rozstać. Kochała męża i gdy ślubowała, że będzie z nim na dobre i na złe, mówiła szczerze. Naprawdę w to wierzyła, ale od wypadku... Zahamowała przed skrętem w wiejską drogę, wijącą się wśród bagien, na której końcu stał jej domek, mały bungalow wzniesiony nad rozlewiskiem. Mieszkała w nim z babcią Gin, zanim staruszka wybrała się na tamten świat. Potem przez jakiś czas była sama, następnie wyszła za Bentza i on wprowadził się do domku ukrytego wśród drzew. Przez pewien czas mieszkała z nimi jego córka, choć to akurat wypadło nie tak, jak chcieli. Kristi była już wtedy dorosła i potrzebowała wolności. Ale i tak byli szczęśliwi. Aż do tego cholernego wypadku. Był to nieszczęśliwy zbieg okoliczności.

– Co za dupek – mruknął i podszedł do umywalki. – Nic nowego. – Ale to dobry glina. Zazwyczaj ma instynkt. – Chce wrobić Bentza. – Nie. – Trinidad urwał papierowy ręcznik. – Mówi tylko, że mamy mu się przyjrzeć. – Wytarł ręce, zgniótł ręcznik i cisnął do kosza z gracją szkolnego mistrza koszykówki. – Sprawdź Bentz minął główne wejście do szkoły, trzymał się z dala od pasa dla autobusu, przejechał obok długiej werandy, przy której uczniowie wsiadali do samochodów i z nich wysiadali. Daleko, na krańcu terenu, zobaczył nieduży placyk oznaczony tabliczką: „Tylko dla personelu”. Zignorował napis, znalazł wolne miejsce, zaparkował, zgasił silnik i czekał. Z tego punktu obserwacyjnego widział jedno skrzydło budynku, za którym rozciągało się boisko i bieżnia. Miał ochotę na papierosa, może przez niedopałek, który wypalił na plaży. A może spowodowała to bliskość szkoły – właśnie w szkole, jako dwunastolatek, z trudem zmęczył swojego pierwszego papierosa. Lekcje się skończyły, okolica świeciła pustkami, jeśli nie liczyć grupki dzieciaków z deskorolkami i na wrotkach, uganiających się po sąsiednich posesjach. Bentz zakładał, że większość nauczycieli i pracowników administracyjnych nadal jest w