odpłacił za swoją krzywdę prorektorowi. Alosza przeszedł się po pieczarze, rozcierając zmęczone piłowaniem palce. – No tak, oczywiście. Książę Bołkoński by tak nie postąpił. Dlatego też Bonaparte z niego nie wyszedł. A ze mnie wyjdzie. Proszę, to mój Tulon. – Lentoczkin wskazał cudowną kulę. – Ja z tego punktu oparcia tę drugą kulę, o wiele większą, zdołam poruszyć. Ech, że też ci wtedy mocniej szczudłem nie przyłożyłem! Raptem sześć nocy spędziłem przy kuli. A teraz przyjdzie wziąć nogi za pas. Ale nic, tego, co już mam, dla mojej idei też wystarczy. Przystanął przy czarnej gardzieli galerii i poklepał się po piersi. Podniósł rękę do ust, polizał dłoń – cała ociekała krwią z popękanych odcisków. Ale uwagę pani Lisicynej zwróciły nie bąble, tylko coś dziwnego i długiego, co błysnęło w palcach Aleksego Stiepanowicza. – Co pan tam ma? – To? – pokazał wąski klinek, cały usypany jaskrawo lśniącymi kropkami. – Pilnik z diamentową końcówką. Niczym innym stopu platyny z irydem się nie ruszy. Od przepoczciwego Lampego pożyczyłem. On jest oczywiście kompletny bałwan, ale za ideę jądrowego dzielnika i analizę materii meteorytowej należy mu się podziękowanie. Polina Andriejewna nie zrozumiała, ani o jaką ideę chodzi, ani co to jest „materia meteorytowa”, ale już nie pytała – dopiero teraz zobaczyła, że Lentoczkin, niby to przypadkowo wędrując po pieczarze, odciął jej jedyną drogę ucieczki. – Mnie też pan zabije? – spytała, patrząc jak urzeczona na błyszczący pilnik. – Jak Lagrange’a, jak Teognosta, jak Hilariusza? http://www.spzagorz.pl wymyśliłem. Czarny Mnich. Przestraszą się. Przeklęte miejsce. I wtedy spokojnie zbadać. Bez przeszkód. – Ale jak pan wykrył emanację? Pamiętam – czytałem, że tego rodzaju promieniowania nie daje się wykryć organami zmysłów. Lampe uśmiechnął się dumnie. – Nie od razu. Najpierw próbę kuli. Z miejsca zrozumiałem – meteoryt. Nadtopiona powierzchnia. Tęczowa. Pięknie. Zwłaszcza kiedy latarką. Tajemnica pustelni. Święta. Starcy sekret. Osiemset lat. Na pewno dlatego milczenie. Żeby nie wygadali. Próbę i tak, i owak. Nic. Twardość wyjątkowa. Przypłynąłem znowu. Pilnik hartowanej stali. I tak nic. Wtedy diamentowy pilnik. Z Antwerpii. Pocztą. Pomogło. W kwadrans... – o, trzy gramy. – Wskazał kupkę proszku w kolbie. – Do analizy starczy. – Sprowadził pan pocztą z Antwerpii diamentowy pilnik? – Mitrofaniusz otarł chustką pot, czując, że jego głowa, choć otoczona niebieską aurą, odmawia przyjmowania tak
Błagał o śmierć. Do diabła, to jest nasz syn! Becky zsunęła się z łóżka, nie wypuszczając z objęć Wielkiego Misia. Ostrożnie, żeby nie narobić hałasu, podkradła się pod drzwi salonu i przylgnęła do ściany. – Nie możemy nic więcej zrobić – usłyszała głos ojca. – Musimy po prostu... wierzyć, że Danny wyjdzie z tego. – Nie. Sprawdź przekroczyć, a jedną z nich jest odebranie komuś życia. – Dopadłby cię tamtej nocy – powiedział łagodnie Quincy. – Ale o to właśnie chodzi, Quincy. Tego nigdy się nie dowiem. Zabiłam, więc nie jestem od niego lepsza. – Rainie... Podniosła rękę. – Tylko bez frazesów. Zrobiłam, co zrobiłam. Teraz zamierzam za to odpokutować. Odpowiedzialność i poczytalność, nie są znowu takie złe. Wiesz, dlaczego wykopałam jego zwłoki? – Dlaczego? – Bo bałam się, że odbierze mi go Richard Mann. Kiedy dostaliśmy pierwszy sygnał o facecie, który przechwala się, że ma dowód na to, że zabiłam matkę... Nie wiem. Od razu pomyślałam o Lucasie pod werandą i dziwnym śnie, o człowieku w czerni. Nagle