i swobodna, kiedy tak beztrosko macha nogami.

oka. Jak sądzisz? - Wiesz, że jesteś męczący? - Może jak cię zmęczę, to coś na tym wygram. - Dobranoc, Tanner. - Tylko psujesz zabawę. - Dobrze się bawiłam - powiedziała Shey, niespodziewanie dla samej siebie. Ten wspólny wieczór naprawdę przeszedł jej oczekiwania. Dobrze jej było z Tannerem i chyba szybko mogłaby przyzwyczaić się do jego towarzystwa. Choć lepiej tego nie robić. Przecież on wkrótce stąd zniknie. - Muszę już iść. - Nie mam zbyt dużego doświadczenia w amerykańskich randkach, jednak wydaje mi się, że istnieją pewne ustalone rytuały. - Na przykład? - Buziak na dobranoc. - Na dziś już chyba wystarczy buziaków. - No ładnie! - Tanner zrobił dramatyczną minę. - Moja pierwsza zwyczajna randka... http://www.stomatologia-krakow.edu.pl/media/ dadzą im spokój. Po jakimś czasie wydadzą huczne przyjęcie, ale na razie Shey zależało na cichej ceremonii w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. Tanner odezwał się nagle: - Shey, obiecałaś, że jak już wsadzimy Carę do samolotu, pokażesz mi swój tatuaż. Jako twój narzeczony mam prawo go zobaczyć. Możemy natychmiast wrócić do mnie do hotelu albo pojechać do ciebie. - To nie będzie konieczne - powiedziała Shey. - Jak to? - zdumiał się Tanner. Przez ostatnie tygodnie tajemniczy tatuaż Shey nie dawał mu spokoju. Wciąż o nim myślał. Zastanawiał się, co przedstawia i gdzie się znajduje. Powoli wariował na tym punkcie.

Matthew na komórkę, zrobi to, a Imo niech się wypcha. Kat siedziała sama na drugim piętrze i nadrabiała zaległą papierkową robotę, kiedy usłyszała sygnał. Komórka Matthew leżała na biurku, natomiast on sam pracował na górze z MacNeice'em nad paroma pomysłami, jakie wynikły w trakcie narady nad projektem kościoła. Kat przeczekała kilka Sprawdź - Wspaniały? - zażartowała Jodie i zarumieniła się natychmiast pod jego spojrzeniem. Il Magnifico, czyli Wspaniały, tak właśnie żartobliwie nazywał go Gino, przypisując jego sukcesy temu, że nosił imię jednego z najsławniejszych władców z rodu Medyceuszy. - Znasz historię rodu Medyceuszy? - zapytał. - Trochę - odpowiedziała obojętnie, nie chcąc już więcej dyskutować z nieznajomym. Czuła się zmęczona. - Muszę się skontaktować z firmą, w której wynajęłam samochód, ale moja komórka nie działa. Czy mógłbyś...? - Z pewnością jechał do miasteczka, przez które przejeżdżała. Nie było innej możliwości. Gdyby ją tam zabrał, może znalazłaby pokój i telefon. - Czy mógłbym co? - spytał. - Pomóc ci? Oczywiście. - Już westchnęła z ulgą, kiedy usłyszała: - Pod warunkiem, że i ty mi pomożesz. - Pomóc tobie? - powtórzyła z rezerwą. - Tak. Potrzebuję żony. Był szalony. Bez dwóch zdań. Znalazła się na pustej drodze w towarzystwie szaleńca. - Mam ci pomóc znaleźć żonę? - zapytała, jakby to była najnaturalniejsza prośba pod słońcem. Lorenzo obrzucił ją drwiącym spojrzeniem. - Nie bądź śmieszna. Nie chcę, żebyś mi pomogła znaleźć żonę. Chcę, żebyś ty została moją żoną - wyjaśnił sucho.