Wskazała na niszczące się ściany i popękane panele.

- Wierutne bzdury, panie Hastings - rzekła na to matka. - Z pewnością chciałbyś zapewnić córce wszystko, co najlepsze. - Moja droga, nasza Clemency nie jest eksponatem na wystawie zwierząt - odciął się wówczas pan Hastings, spoglądając znacząco znad okularów. Teraz, kiedy matka postanowiła wyjść ponownie za mąż, i to w tak nieprzyzwoicie szybkim tempie, Clemency odebrała to jako rażący brak szacunku dla ojca i uwłaczanie jego pamięci. Opuściła dom Ramsgate’ów głęboko zamyślona. Kochany tatuś, był dla niej zawsze taki dobry. Nigdy też nie poparłby takiego związku, zwłaszcza bez uprzedniej rozmowy i uzys¬kania zgody córki. Pani Hastings-Winborough była wyblakłą blondynką tuż po czterdziestce, której włosy zawdzięczały swój jasny kolor bardziej talentowi fryzjera aniżeli naturze. Jej twarz, kiedyś uważaną za ładną, mącił teraz przykry grymas gniewu i rozdrażnienia. Nie była też na tyle inteligentna, aby zdać sobie sprawę, że do jej wieku i pozycji bardziej pasuje dojrzały styl ubierania. Gdy skończył się okres żałoby, zaczęła się stroić w dziewczęce róże i błękity, kultywując swój rzekomo młodzieńczy urok. Uwielbiała, kiedy posądzano ją, że jest starszą siostrą Clemency. - Biedna mała, taka cicha i pogrążona w książkach - świergotała do ucha jednemu z przyjaciół męża. - Czasem wydaje mi się, że lepiej się bawię i czerpię więcej radości z tańców i przyjęć niż ona! - Zapewne, droga pani - odparł starszawy wielbiciel, wiedząc, że nie może dać innej odpowiedzi. - Pani pod każdym względem prześciga córkę, proszę mi wierzyć! Lady Helena poznała panią Hastings-Winborough za pośrednictwem pani Durham i od razu odniosła wrażenie, że ma do czynienia z wyjątkowo głupią kobietą. Przy okazji potwierdziła pogłoski o nieprzeciętnej urodzie córki i wyso¬kości posagu. Jednakże wiedziała, że jeśli panna Hastings-Whinborough okaże się równie ograniczona jak jej matka, to nic nie wyjdzie z najbardziej misternych planów. Z drugiej strony uroda dziewczyny może zachęcić do ożenku jej bratanka - znanego konesera kobiecych wdzięków. W każ¬dym razie, jeżeli tylko Lysandrowi uda się zaciągnąć pannę do ołtarza i zapewnić familii nowego dziedzica, nie będzie miało większego znaczenia, że zostawi ją później w Candover. To może w istocie okazać się lepszym rozwiązaniem niż narażanie pięknej, acz głupiutkiej i nie obeznanej ze zwyczajami socjety panienki na ataki każdego eleganta w mieście. Tak też rozumowała lady Helena, a tymczasem pani Durham zaprowadziła ją wraz z panią Hastings-Whinborough do małego pokoiku na tyłach plebani i zostawiła je tam dyskretnie na rozmowę w cztery oczy. Lady Helena obserwowała z ponurym rozbawieniem, jak jej towarzyszka stroi dziwaczne pozy, poprawia włosy i fal¬banki przy sukni i bezustannie demonstruje kolekcję drogich pierścionków. - Przysięgam, lady Heleno, nie mam pojęcia, dlaczego pani chce ze mną rozmawiać. - Przebiegła w pamięci listę książąt, hrabiów i lordów, dochodząc w końcu niechętnie do jakiegoś zabłąkanego markiza. Bratanek lady Heleny Candover - że też nie potrafiła od razu skojarzyć... - Nie marnujmy zatem czasu - wtrąciła obcesowo lady Helena, chcąc jak najszybciej zakończyć ten nudny interes i wrócić do Candover, zanim się oszczeni jej ulubiona suczka Millie. - Słyszałam, że ma pani piękną córkę. - Och, tak, milady! Ma dopiero dziewiętnaście lat i nie dałaby pani wiary, jaka jest słodka. Z pewnością, pomyślała sarkastycznie lady Helena. - Pani Hastings-Whinborough, chodzi o to, że mój brata¬nek szuka odpowiedniej żony. Jest ostatnim markizem Storrington. Wdowa westchnęła i uniosła wzrok w stronę sufitu. - Ci niepoprawni młodzieńcy, zawsze ociągają się z ożen¬kiem... - Uśmiechnęła się nieszczerze i pomachała palcem. - Moja córka, poza urodą, posiada też piękny posag w wysokości stu tysięcy funtów. Naturalnie, nie będzie mogła nim rozporządzać aż do dwudziestego piątego roku życia, chyba że do tego czasu wyjdzie za mąż, ma się rozumieć, za zgodą moją i naszego prawnika, pana Jamesona. - Ufam, że propozycja związku córki z markizem uzyska pani całkowite poparcie. - Lodowaty głos lady Heleny przeciął powietrze. - Ależ, milady, nie śmiałabym nawet sugerować... - wy¬jąkała zdetonowana rozmówczyni. - Chciałam jedynie... Naturalnie, moja córka byłaby wielce zaszczycona, gdyby wybór jego lordowskiej mości przypadkiem padł na nią. Jako markiza... - Niestety - ciągnęła lady Helena, zadowolona, że poka¬zała pani Hastings-Whinborough, gdzie jej miejsce. - Mój bratanek wraz z tytułem odziedziczył również długi ojca. Jednak mogę pośpieszyć z wyjaśnieniem, iż on sam nie jest rozrzutnikiem. - Nie uważała za konieczne dodać, że jego szczęście w grze w karty uważane jest powszechnie za fenomenalne. - Tak więc mój bratanek ma szczerą nadzieję uratować od bankructwa rodzinną posiadłość, zapewnić utrzymanie młodszej siostrze i zarządzać majątkiem sprawnie i z dużym zyskiem. Pani Hastings-Whinborough, nie ukry¬wam, że obecne okoliczności nie pozwalają mu wybrać żony spośród dam równych mu stanem. Gdyby tak było, nasza rozmowa nie miałaby w ogóle miejsca! http://www.terazbudujemy.com.pl - Rzeczywiście, nalegam - uśmiechnął się krzywo. - Słyszała pani, że Lily umarła? - Owszem - powiedziała tonem, który miał nie pozostawiać wątpliwości, jak mało ją to obchodzi. Santos zacisnął wargi. - Zostawiła Glorii w spadku dom. Dom, w którym się wychowałaś, Hope St. Germaine. O tym też już wiesz? Wiedziała. Gdy Gloria powiedziała jej o tym, pomyślała, że najchętniej zabiłaby Victora Santosa za wszystko, co przeciw niej zrobił. Nadal zresztą miała ochotę go zabić. Opanowała ją bezradna wściekłość. Całe życie chroniła córkę przed grzesznym dziedzictwem Pierron, a teraz przez tego śmiecia, przez to, że wtykał nos w nie swoje sprawy, Gloria została właścicielką gniazda grzechu! - Ja otrzymałem całą resztę. - Słyszałam - prychnęła. - Żadna nowina. Jeżeli to już wszystko... - Spojrzała niecierpliwie na zegarek. - Z przyjemnością stwierdzam, że pana czas się skończył. Ruszyła do wyjścia, złapała za klamkę i gwałtownie otworzyła drzwi. Santos nadal stał bez ruchu. - Żegnam. Miłego dnia, detektywie - rzuciła ostro. - Jeszcze sekunda, jeśli pani pozwoli. Czy ma pani - zniżył głos - wolne pięćset tysięcy dolarów, droga pani St. Germaine? Hope zamarła, Santos zaśmiał się ponuro.

Na górze obie panny usiadły zgodnie przy oknie. Arabella zdjęła kapelusz i płaszcz i powiesiła je na oparciu krzesła. - Arabello, co robisz w Londynie? - spytała Clemency, gdy umilkły okrzyki radości i powitania. - Przyjechałyśmy z ciocią Heleną z tajną misją! - oznaj¬miła Arabella. - Misją? - powtórzyła Clemency ze zdziwieniem. Przez głowę przeleciało jej mgliste wspomnienie kościelnych praktyk Adeli. Ale to nie w stylu Arabelli, a tym bardziej lady Heleny. - Tak - odparła Arabella. I zamierzała wykonać to zadanie, nawet jeśli miałaby użyć siły. - Jesteśmy zdeter-minowane. Chodzi o Zandra. Miota się po domu jak nieprzytomny i nic nie je. Nawet jego służący twierdzi, że bardzo schudł i naprawdę wygląda okropnie. - Och! - Clemency aż zbladła. Sprawdź - Mam zamiar ofiarować jej ciebie. Będziesz musiała złożyć publiczne oświadczenie, że Lily była twoją matką. Powiesz wszystkim, kim jesteś. Hope cofnęła się o krok. Poczuła, że uginają się pod nią nogi. - Nie... To jakiś żart. - Bynajmniej. - Zmierzył ją uważnym spojrzeniem. - Może powinnaś usiąść? Powoli podeszła do krzesła stojącego przy lustrze. Osunęła się na nie, rozdygotane dłonie zamknęła na podołku. - Mów. - Jeżeli się zgodzisz, będziesz musiała postąpić według moich wskazówek. Skinęła głową, więc kontynuował: - Po pierwsze, wykupisz dwa pełnostronicowe ogłoszenia. W obu zamieścisz dokładnie to, co powiedziałem. Jedno w niedzielnym „Times Picayune”, drugie w magazynie „New Orlean”, na wewnętrznej stronie okładki. - Włożył ręce do kieszeni i zaczął kiwać się na obcasach. - Jak już mówiłem, wyznasz całą prawdę o sobie, opowiesz o własnym zakłamaniu i wyrazisz skruchę z powodu wyparcia się własnej matki. - Co jeszcze? - spytała w napięciu, wciąż zaciskając dłonie. Santos uśmiechał się.