jest duchem.

Tak dawno temu... A teraz Bentz miał wątpliwości, czy w trumnie pod granitowym nagrobkiem naprawdę spoczywa Jennifer. Szedł po wyschniętym trawniku, znalazł jej grób, przeczytał prosty napis i poczuł dziwne ukłucie w sercu. Czy popełnił błąd? Czy w tym grobie leżą zwłoki innej kobiety? Wpatrywał się w trawę, jakby chciał przeniknąć wzrokiem suchą ziemię i zajrzeć do trumny, w której od dwunastu lat rozkłada się ciało. Lekki podmuch wiatru musnął go po karku, powietrze przesycił nagle duszący zapach gardenii. Czyżby ktoś wyszeptał jego imię? Odwrócił się przekonany, że zobaczy Jennifer, przywołującą go palcem, z tym zmysłowym uśmieszkiem, który stał się jej znakiem firmowym. Ale nie, nie opierała się o nagrobek, słońce nie zapalało refleksów w miedzianych lokach. Nie stała za ogrodzeniem z kutego żelaza. Był zupełnie sam na miejscu ostatniego spoczynku byłej żony. Cmentarz był pusty, poza nim nie było tu żywej duszy. Na niektórych grobach były świeże kwiaty, inne przystrojono sztucznymi bukietami, gdzieniegdzie wbito w ziemię malutkie amerykańskie flagi teraz wyblakłe od słońca. Ale na ogrodzonym terenie nie było nikogo innego, człowieka ani ducha. No pewnie, że nie. Ona nie żyje, Bentz. Nie żyje. Wiesz o tym. Zidentyfikowałeś ją osobiście, na rany boskie! I nie wierzysz w duchy. Nie zapominaj o tym z łaski swojej, dobrze? Stał tam jeszcze chwilę, usiłując zrozumieć, co się z nim dzieje. Nie wierzył, że traci rozum, i nie wierzył w duchy. Nieboszczki nie zjawiają się ot, tak sobie. Więc co robisz tutaj, http://www.tworzywa-sztuczne.net.pl Bentz docisnął gaz do dechy. Skręcił gwałtownie i przyspieszył. – No szybciej – mruczał do samochodu. Srebrny wóz oddalał się, znikał w sznurze aut. Czy to możliwe? Nie. Zacisnął usta i jechał najszybciej, jak śmiał, mijał samochody osobowe, furgonetki i ciężarówki, cały czas nie spuszczał srebrnego auta z oczu. Kobieta za kierownicą jakby wyczuła, że ją śledzi, starała się go zgubić, nikła między innymi samochodami, zjeżdżała z lewego pasa na prawy i z powrotem. Wydawało się, że zależy jej jedynie na tym, by dzieliło ich odpowiednio dużo wozów. Ale Bentz był coraz bliżej. Nagle gwałtownie skręciła w prawo i w ostatniej chwili uciekła w zjazd na Bulwar Zachodzącego Słońca. Zatrąbiły klaksony. Chevrolet znikał za zakrętem. Bentz usiłował powtórzyć jej manewr, przebić się na prawy

– Mamy apartamenty ze wspaniałym widokiem na basen. – Błyskawicznie weszła w rolę sprzedawcy. – W każdym są drzwi na taras wychodzący na basen i ogródek. – Najtańsze? Nie przestała się uśmiechać. – No cóż, nie. Jeśli interesuje pana wersja ekonomiczna, mamy pokoje wychodzące na parking. – Podała mu ceny za dobę i za tydzień. Sprawdź – To chyba niezły pomysł. – Czyżby? – Czyżby. – Zapaliło się zielone światło, więc rozłączył się z uśmiechem. Była pierwszą znaną mu kobietą, która odpowiadała pięknym za nadobne i bardzo mu się to w niej podobało. Jechał przez zalane deszczem miasto na komisariat przy wtórze trzasków policyjnego radia. Zaparkował, zgasił silnik, postawił kołnierz kurtki i wbiegł do budynku. Na posterunku panował spokój, było tu tylko kilka osób – większość już wyszła. Montoya usiadł za biurkiem, odpalił komputer i sprawdził w poczcie elektronicznej, czy przyszły zamówione dokumenty. Owszem. Miał nadzieję, że pomoże Bentzowi. Spojrzał na zegarek: dwudziesta czterdzieści siedem, na Zachodnim Wybrzeżu nie ma jeszcze osiemnastej. Zadzwonił. Bentz odebrał po trzecim sygnale. – Bentz.