życiu niż o moim.

- Powinienem zadzwonić do Everetta - wymamrotał. - Ściągnąć agentów. Być może... Rainie milczała. Podobnie jak Quincy nie wierzyła, że Glenda nadal żyje. Quincy odetchnął głęboko i sięgnął po telefon akurat w chwili, kiedy ten zadzwonił. Powoli podniósł słuchawkę, zastanawiając się nad tym, kto to może być, ale od razu usłyszał szyderczy głos rozmówcy. - Zabiłam agenta specjalnego Montgomery'ego - rzuciła Glenda Rod¬ man. - Glenda? Och, dzięki Bogu! - Pokrył czymś słuchawkę. Chyba ostatnim razem, kiedy tu był. Myślał, że to mnie załatwi. Głupi sukinsyn. Powinien był uważniej przeczytać moje dane osobowe. Mój ojciec był gliną i wierzył, że trzeba umieć strzelać z obu rąk. W czasie walki nigdy nie wiadomo, która ręka będzie wolna. - Nic ci nie jest? - Umiejętności strzeleckie Alberta dorównywały pozostałym jego umiejętnościom - rzuciła oschle. - Moją prawą dłonią powinien natychmiast zająć się lekarz. Poza tym wszystko gra. - A agent specjalny Montgomery? - Strzelałam, żeby zabić. http://www.zabudowabalkonow.biz.pl zauważyła Rainie. – W takim razie prokurator wniesie oskarżenie o spowodowanie śmierci dziewczynek. To mi wystarczy. Ile dożywotnich wyroków może odsiedzieć człowiek? – Dziecko – powiedziała w zamyśleniu Rainie. Rezygnując całkowicie ze swojej kolacji, sięgnęła do talerza Quincy’ego po liść sałaty. – Ile dożywotnich wyroków może odsiedzieć dziecko. Sanders przewrócił oczami. – Jakby wiek miał tu coś do rzeczy. Grozi nam zalew młodocianych psychopatów. Nie mam racji, Quincy? Zapracowani rodzice hodują potwory, pozbawione uczuć i sumienia. Ci milusińscy najpierw niszczą i zabijają na ekranie komputera, a potem robią to samo na ulicy. Mordują ciężarne kobiety i wracają do domu obejrzeć „Królika Bugsa”. „New York Times” drukował o tym kiedyś artykuły. – Nie wierzyłbym we wszystko, co piszą gazety – powiedział Quincy.

pszenicy przesuwały się obok jasnoczerwonego samochodu jak rzeka złota. - Jedź dalej - zachęcał Tristan. Więc jechała. W pewnym momencie złote łany się skończyły. Dalej była niska trawa. Przy brzegu rzeki Bethie wcisnęła hamulec, zanim wjechali do wody. Tri¬ stan wygramolił się z wozu. - Wyskakuj - powiedział. Więc wysiadła. Sprawdź – Muszą być jakieś inne możliwości – powiedziała w końcu mama, ale jej głos nie brzmiał już tak pewnie. – Musimy porozmawiać z Johnsonem, zapytać go. Zobaczymy, co się da zrobić... – On nie może trafić do więzienia, Sandy. Nie dopuszczę do tego. Nie dopuszczę. Sandy bezwiednie przesuwała dłońmi po skrzyżowanych ramionach. – Nie wiem już, co robić – szepnęła. – Czuję... że najgorsze jeszcze przed nami. – Wymyślę coś, Sandy. Jest moim synem. Daj mi czas, a ja już coś wymyślę. Mama w końcu skinęła głową. Becky ścisnęła mocniej Wielkiego Misia i odeszła od drzwi. Serce tłukło jej się w piersi. Znowu czuła, że coś ją przygniata, i jak zawsze wtedy z trudem łapała oddech. Chciała pobiec do salonu. Chciała objąć tatę i błagać go, żeby zostawił Danny’ego w spokoju. Ale tak jak tamtego dnia w szkole, za bardzo się bała. Słowa by ją zawiodły. Wróciła do swojego pokoju. Zaczęła znosić do szafy koce i ubrania. Wielki Miś będzie